Ciągle wierzę w ten zespół - rozmowa z Plamenem Konstantinowem, trenerem reprezentacji Bułgarii

Problemy w reprezentacji, zaległości z wypłatami w klubie dość mocno odbiły się na jego kondycji. Spotykamy się w miejscu, gdzie Plamen Konstantinow może się w pełni zrelaksować.

Anna Więcek
Anna Więcek

Anna Więcek: Gdy rozmawialiśmy ostatnim razem wciąż grałeś w siatkówkę. Czy coś zmieniło się w tobie odkąd zostałeś trenerem?

Plamen Konstantinow: Z całą pewnością kilka rzeczy się zmieniło. Przede wszystkim zdobyłem nowe doświadczenia i pewnie trochę też się uspokoiłem. Jako zawodnik postrzegany byłem jako dość wybuchowy, aczkolwiek to zawsze był mój sposób grania. Nigdy nie rozumiałem, jak można być flegmatycznym i wyczynowo uprawiać jakikolwiek sport. Przyznaję, że lubiłem dyskutować i być może dla niektórych ludzi było trochę za dużo, dla mnie był to sposób rozładowania emocji.

Niki Iwanow powiedział mi kiedyś, że z twoją przebojowością jak skończysz karierę, to zostaniesz managerem kadry.

- Może miał rację, nie próbowałem tej funkcji, na ten moment skupię się na próbach bycia trenerem, a jeśli to nie wypali to kto wie, może rozważę tę pozycję jako pracę z reprezentacją w przyszłości.

Nie domyślasz się dlaczego Iwanow tak powiedział?

- Być może dlatego, że w swojej karierze grałem w różnych klubach w całej Europie i miałem możliwość rozeznania się z tym jak one funkcjonują. Jestem przekonany, że bez najmniejszego problemu podołałbym pracy managera, aczkolwiek pewnie zanudziłbym się na śmierć. Gdzie jakiekolwiek emocje? Gdzie adrenalina? Potrzebuję zarówno jednego, jak i drugiego, żeby funkcjonować. Oczywiście, praca trenera jest niezwykle stresująca i z całą pewnością niełatwa, ale na pewno bardziej ekscytująca.

To dlatego wybrałeś pracę trenera? Ze względu na adrenalinę?

- Przede wszystkim chciałem spróbować. Kiedy sam grałem w siatkówkę, nigdy przez myśl mi nie przyszło, żeby zostać trenerem. Spróbowałem i tak już zostało. Trzeba być szczerym, ta praca nie przynosi satysfakcji każdego dnia, nie jest łatwo, aczkolwiek w głębi serca wierzę, że na koniec sezonu czy projektu, którego się podjąłem ta satysfakcja przyjdzie. Zarówno z wyniku, jak i pracy jaką wykonałem. Co jest niezwykle ważne dla każdego trenera, to nie to, co widzimy każdego dnia na treningu, ale efekt końcowy, to czy na koniec sezonu, czy turnieju jesteśmy zadowoleni z tego jak się zaprezentowaliśmy i co osiągnęliśmy. Kiedy widzę młodych zawodników, z którymi pracuję, jak nabierają doświadczenia i zaczynają stanowić o sile zespołów, w których grają, czuję tę satysfakcję z dobrze wykonanej pracy.
Zdajesz sobie sprawę, że powołując waszego managera, Wlado Nikolowa do kadry, a potem nie zabierając go na MŚ do Polski, tylko podgrzałeś plotki o waszej niekoniecznie wielkiej przyjaźni?

- Przede wszystkim mieliśmy ogromne problemy z atakującymi. Miluszew wciąż przechodził rehabilitację po urazie łydki i nikt tak naprawdę nie wiedział ile jego rekonwalescencja potrwa. Myśleliśmy nad powrotem do składu Jordanowa, ale postanowiliśmy najpierw wysłać go do Włoch na badania, ponieważ w trakcie sezonu miał problemy z barkiem. Doktor we Włoszech stwierdził krótko, Jordanow musi przejść operację, bo jeśli będzie kontynuował  grę, źle się to dla niego skończy. Te wszystkie problemy postawiły nas przed dość czarną wizją wyjazdu na mistrzostwa świata z jednym atakującym, Sokołowem. Dlatego właśnie próbowaliśmy włączyć Wlado w treningi i zobaczyć, czy możemy mieć z niego jakiś pożytek. Na szczęście dla nas Miluszew był gotowy do gry na czas.

To dlaczego Nikolow nie wrócił na pozycję managera?

- Ponieważ on ciągle gra w klubie i poświęcił reprezentacji całe wakacje jako manager. Nie miało najmniejszego sensu zabieranie go do Polski skoro rozpoczął już treningi. Byłoby to trochę nie fair w stosunku do niego i jego organizmu, przerywać treningi na trzy tygodnie, żeby być z nami w Polsce, a potem dołączyć do klubu i zaczynać całe przygotowania od nowa. Dla niego i dla jego klubu z Lyonu lepszym rozwiązaniem było, żeby kontynuował treningi raczej, niż marnował swój czas w Polsce z kadrą.

Czy wasze relacje zmieniły się na lepsze?

- Jesteśmy profesjonalistami i nigdy nie mieliśmy żadnych problemów, aby razem pracować. Wzajemnie się szanujemy i wszystkie niesnaski zawsze zostawialiśmy poza boiskiem. Zawsze wiedziałem jak wartościowym zawodnikiem jest Wlado, a i on zdawał sobie sprawę, co ja mogę wnieść do zespołu. Nigdy nie mieliśmy problemów na boisku. Nie będę kłamał i twierdził, że się jakoś szczególnie przyjaźnimy. Ale co jest równie ważne, to fakt, że media nieco wyolbrzymiają te nasze relacje. Nie są takie złe jak się wszystkim wydaje.

Czym różnią się emocje, które odczuwasz podczas meczów jako trener do tych z czasów, gdy sam grałeś?

- Najtrudniejsze dla mnie w byciu trenerem jest to, że nie mogę pozwolić, aby emocje mnie poniosły jak to bywało, gdy byłem na parkiecie jako część drużyny. Zostają we mnie i muszę przyznać, że czasami jest dość trudno sobie z nimi radzić. Pamiętam, że zawsze, gdy chciałem rozładować negatywną energię, wkładałem wszystkie emocje do gry i to zawsze pomagało, obecnie nie mogę sobie na to pozwolić.

Jak sobie zatem radzisz?

- My trenerzy nie dostajemy wystarczających wynagrodzeń, aby sobie z tym radzić. Trenerzy siatkówki nie zarabiają pieniędzy, które pozwoliłyby radzić sobie z tym, co przynosi ta praca. To nie piłka nożna.

Chyba nie chcesz powiedzieć, że wyższe zarobki zmniejszyłyby stres w jakim pracujesz?

- Nie, nie zmniejszyłyby stresu, ale zupełnie inaczej pracuje się w stresie zarabiając duże pieniądze. Nie twierdzę, że zarabiam mało, ale znam wielu doskonałych trenerów, którzy pracują za tysiąc albo dwa tysiące euro na miesiąc. Jak ktokolwiek może oczekiwać, że będą dawać z siebie wszystko?

To jak zatem radzisz sobie ze stresem, poza dużymi pieniędzmi na koncie?

- Każdy musi nauczyć się własnego sposobu walki ze stresem. Ja ciągle szukam tej drogi i na dzień dzisiejszy jeszcze sobie z nim nie radzę. Sama wiesz, że jestem osobą, która nie lubi przegrywać. Być może w sporcie są osoby, które nie przykładają większej wagi do rezultatu, byleby tylko płacono na czas. Ja taki nie jestem, zawsze chcę, aby mój zespół grał najlepiej i wygrywał. Kiedy nam się to nie udaje, zawsze długo przeżywam to po meczu.
Nie pomogłeś sobie w obniżeniu stresu w jakim żyjesz, podejmując się pracy z reprezentacją Bułgarii...

- To prawda, w ogóle sobie nie pomogłem, ale taki już jestem, chciałem spróbować tego wyzwania. Nikt tak naprawdę nie oczekiwał rezygnacji Placiego w połowie Ligi Światowej. Rozmawiałem z nim kilkakrotnie tego lata i zawsze bardzo go wspierałem. Chciałem, aby został na mistrzostwa świata i zakończył z tą kadrą 2014 rok reprezentacyjny. Po jego odejściu sytuacja zrobiła się nieciekawa. Znalezienie nowego trenera z innego kraju, który na miesiąc przed mundialem w Polsce nie miałby zielonego pojęcia, którzy zawodnicy są w jakiej kondycji, nie było dobrym rozwiązaniem.

Mówisz, że zawsze go wspierałeś, ale z tego co wiem zawodnicy nie bardzo.

- To był główny problem. Po fatalnych wynikach w Lidze Światowej on poczuł się dokładnie tak jak mówisz  i dlatego zdecydował się przerwać pracę z reprezentacją. Rozumiem go doskonale, bo sam wiem, że gdybym poczuł się w taki sposób z jakimkolwiek zespołem, z którym pracuję, też bym zrezygnował. Bez zaufania nie można pracować. Problem polega na tym, że bułgarscy gracze zawsze szanują każdego nowego trenera, na początku. Szanowali również Placiego. Praca z nimi przypomina trochę zabawę w kotka i myszkę, po jakimś czasie zaczynają próbować jak daleko mogą się z danym szkoleniowcem posunąć. Jeśli ktoś okaże słabość chociażby przez chwilę, game over.

Jakoś nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek mógł wejść ci na głowę, nie z twoim charakterem?

- Możesz być najlepszy w tym, co robisz, ale jeśli nie masz wyników, które cię reprezentują, jesteś nikim. Każdy trener jest zależny od jego rezultatów. Jedyne co mogę powiedzieć na chwilę obecną, to, że w Polsce podczas mistrzostw świata zauważyłem światełko w tunelu i mam nadzieję kontynuować naszą pracę w przyszłym roku.

Nie do zrozumienia jest dla mnie fakt, że to zawodnicy decydują z kim chcą pracować. Dla ciebie to normalne?

- Tego typu sytuacje zależą o jakim kraju rozmawiamy. W Polsce, Rosji, Brazylii, gdzie jest mnóstwo świetnych zawodników gotowych do gry, gdzie istnieje doskonały system szkolenia młodzieży, gdzie na każdą pozycję znajduje się czterech czy pięciu zawodników na zbliżonym poziomie, tak wtedy najważniejszą postacią w zespole jest trener i to on ma ostatnie słowo. W Bułgarii jest inaczej. Nie mamy tego komfortu dużej grupy, mamy 15 zawodników gotowych do gry i żadnych rezerw. Nie możemy pozwolić sobie na stratę nikogo wartościowego, bo nie mielibyśmy kadry narodowej.

To bardzo bułgarski sposób myślenia.

- Może jestem marzycielem, ale ja ciągle w nich wierzę. Wierzę, że ta grupa może jeszcze stworzyć prawdziwy kolektyw. Wierzę, że możemy się zmienić jako reprezentacja. Mistrzostwa świata w Polsce były dopiero początkiem mojej pracy z nimi i zobaczyłem pozytywy. Nie wierzymy w pracę z psychologami, nasza mentalność nakazuje nam rozwiązywać wszystkie problemy na własną rękę. Jedyne co możemy teraz zrobić, to uzbroić się w cierpliwość i poczekać na kolejny rok.

Mówisz, że w nich wierzysz, ale z tego co mówisz liczba młodych graczy gotowych do gry w przyszłym roku raczej nie wzrośnie.

- Nie sądzę. Nie boję się powiedzieć, że rozgrywki ligowe w Bułgarii to liga juniorska. Zresztą pamiętasz, rozmawialiśmy o tym kilka lat temu. To nigdy się nie zmieni. Nie mamy ekonomii, nie mamy marketingu, sponsorów, pieniędzy, odpowiednich hal sportowych i wielu kibiców, którzy zapłacą za oglądanie bułgarskiej ligi. Mamy może cztery czy pięć klubów, które próbują jakiejś pracy z młodzieżą. Liczba zawodników w tych klubach razem wziętych jest pewnie mniejsza niż jeden rosyjski klub. Siatkówka jest popularna w Bułgarii, ale oczekiwania są nieporównywanie wyższe niż nasza infrastruktura.

Gdyby dodać wysyłanie zdolnej młodzieży do nieprofesjonalnych lig w Azji za duże pieniądze, wychodzi na to, że bułgarska siatkówka może się wkrótce skończyć...

- Trafiłaś w sedno. Gdzie tu logika? Za każdym razem, gdy pojawia się utalentowany junior ląduje w Kazachstanie albo Azerbejdżanie, ponieważ bułgarski klub dostanie mnóstwo pieniędzy. Jeśli klub może wybrać rozwój zawodnika we Włoszech albo Francji, albo mnóstwo pieniędzy gdzieś na wschodzie, zawsze pójdzie za kasą. Znajdujemy się coraz bliżej sytuacji, w której zawodnicy, którzy teraz stanowią o sile naszej kadry przestaną grać, a my nie będziemy mieć nikogo żeby ich zastąpić.

Sam studiowałeś ekonomię, grając w siatkówkę. Czy twoja wiedza może w jakiś sposób pomóc?

- Tak, mam dyplom z ekonomii, przez cztery lata studiowałem w Sofii, równocześnie grając w reprezentacji i klubie. Miałem swojego czasu pomysł na biznes po zakończeniu kariery i potrzebowałem wiedzy, aby rozpocząć działanie w tym zakresie. Później sytuacja się zmieniła i zrezygnowałem z tamtego pomysłu. Nie miało to jednak nic wspólnego z siatkówką i moje studia, i wiedza na nich zdobyta na pewno w żadnym stopniu nie pomogą naszym problemom. A szkoda.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×