MŚ kobiet 2014, gr. E: Czwarty zwycięski tie-break Dominikany, azerska (prawie) sensacja
W Bari i Trieście nie brakowało emocji. Karaibski zespół znów zadziwił formą, natomiast gospodynie mundialu przeżywały trudne chwile z teoretycznie słabszym rywalem.
Ekipa z Karaibów, która nie przegrała jeszcze ani jednego spotkania podczas włoskiego turnieju, doskonale rozpoczęła pierwsze starcie w drugiej fazie grupowej. "Żółte Tygrysice" nie zdołały przeciwstawić się sile ognia Giny Mambru i Prisilli Rivery. Poziom meczu wyrównał się, gdy w drużynie Belgii swoje możliwości zaczęły prezentować Lise van Hecke i Helene Rousseaux, ale lepszy okres gry europejskiej drużyny nie trwał długo i nie pomógł mu nawet moment dekoncentracji rywalek pod koniec seta.
Wystarczyło ograniczenie liczby błędów i uruchomienie prawego skrzydła, by wytrącić siatkarki Marcosa Kwieka z rytmu gry. Belgia w końcu ugrała seta i kontynuowała dzieło zniszczenia za sprawą niemal bezbłędnej Van Hecke. W dodatku po kontuzji Candidy Arias siła uderzenia Dominikanek wyraźnie osłabła, co sprawiło, że mimo największych wysiłków Bethanii De La Cruz (30 pkt. w całym meczu, podobnie jak Van Hecke) jej zespół musiał rozegrać (czwartego w tym turnieju!) tie-breaka. Dość szybko okazało się, że kto nie wygrywa 3:0, ten... wygrywa czasem 3:2! Belgijski zostały niemal zmiażdżone przez przeciwniki, które tym samym zapracowały na tytuł "mistrzyń piątego seta".
Dominikana - Belgia 3:2 (25:17, 25:22, 22:25, 22:25, 15:6)
Dominikana: Vargas, Marte, Arias, Rivera, Mambru, De La Cruz, Castillo (libero) oraz Brayelin. Yonkaira, Rosalin, Binet
Belgia: Bland, Dirickx, Heyrman, Leys, Van Hecke, Vandesteene, Courtois (libero) oraz Coolman, Rousseaux, Van Der Vijver, Cools
Siatkarki z Państwa Środka utrzymywały bezpieczny dystans punktowy od rywalek przez większa część kolejnej partii i dopiero popisowe akcje Mareen Apitz ze skrzydłowymi pozwoliły Niemkom na doprowadzenie do remisu 22:22. Czy to sprawiło, że Chinkom zatrzęsły się nogi ze strachu? Wręcz przeciwnie: najpierw doskonały atak po skosie, a następnie przebicie piłki na drugą stronę przez Zhu Ting (19 punktów) sprawiło, że jej zespół zanotował kolejny mecz bez straty seta.
Niemcy - Chiny 0:3 (16:15, 23:25, 23:25)
Niemcy: Weiss, Brinker, Geerties, Pettke, Furst, Kożuch, Durr (libero) oraz Beier, Silge, Weihenmaier, Apitz
Chiny: Ting, Jungjing, Qiuyue, Chunlei, Yunli, Ruoqui, Zhan (libero) oraz Fangsu, Jingsi, Xiaotong, Huimin
Wydawało się, że Włoszki spokojnie zatrzymają najważniejszą "broń" Azerek, czyli Polinę Rahimową i w ten sposób zdominują spotkanie, ale po bloku na Valentinie Diouf (13:12) sytuacja na parkiecie stała się nerwowa. Opanowała ją dopiero Antonella del Core, której punkty pomogły Włoszkom w ponownym zbudowaniu przewagi. Wyraźne zwycięstwo pomogło gospodyniom turnieju w opanowaniu gry i spokojnym osiąganiu dominacji na parkiecie, głównie za sprawą kąśliwych serwisów. Mało która z azerskich przyjmujących, także zawodniczka sopockiego Atomu Jana Matiasovska-Agajewa, radziła sobie z nimi.
Zbytnia pewność siebie zgubiła Włoszki, które w trzecim secie pozwoliły Azerkom na przewagę licząca sześć punktów (16:10), sprowokowaną przez własną niekonsekwencję. Grzech zaniedbania zemścił się, gdy zespół Aleksandra Czerwiakowa dzięki staraniom Rahimowej i blokowi Żidkowej ugrały seta. A to nie był koniec sensacji: rozpędzone rodaczki Matiasovskiej kontynuowały marsz po piątego seta, wykorzystując zdenerwowanie Azzurre, pudłujących ważne piłki. Kto wie, jak potoczyłby się mecz, gdyby nie ważny blok Diouf i Chirichelli oraz blok-aut w wykonaniu Francesci Piccinini. Zgromadzeni w Palaflorio fani gospodyń turnieju mogli odetchnąć z ulgą.
Włochy - Azerbejdżan 3:1 (25:19, 25:21, 21:25, 25:23)
Włochy: Chirichella, Arrighetti, Diouf, Lo Bianco, Costagrande, Del Core, De Gennaro (libero) oraz Centoni, Bossetti, Piccinini, Signorile
Azerbejdżan: Rahimowa, Kowalenko, Gurbanowa, Kurt, Bariamowa, Abdulazimowa, Kiseljowa (libero) oraz Parkomienko, Żidkowa, Alijewa, Gasimowa
Problemem Chorwatek w pierwszym, wyraźnie przegranym secie z Japonią była spora liczba nieporozumień na parkiecie i brak energii. Nie pobudził jej nawet szalejący wzdłuż linii bocznej trener Angelo Vercesi, który w swoim sektorze... rozgrywał własny mecz, przyjmując, broniąc i blokując wirtualne zagrania rywala. Co ciekawe, gdy Brazylijczyk nieco się uspokoił, jego zespół ruszył z lepszym nastawieniem do walki i rozegrał trzymającego w napięciu drugiego seta, wygranego 25:23.
Wygrana Chorwatek wpłynęła pozytywnie na poziom meczu, który stał pod znakiem skutecznych ataków atakujących w obu drużynach i dokładnej obrony po stronie japońskiej. Ostatecznie partia padła łupem Azjatek, które miały sporą szansę na szybsze zakończenie spotkania, ale same sobie to utrudniły. Gdy zespół z Bałkanów prowadził na drugiej przerwie technicznej 16:14 dzięki Mai Poljak i Sennie Usić-Jogunicy, siatkarki Masayoshi Manabego zupełnie straciły początkowy rezon. To doprowadziło do piątego seta; w nim Europejki "zaszalały" niemal tak, jak ich szkoleniowiec. Samanta Fabris i Mia Jerkov swoimi celnymi zbiciami dały swojej ekipie dwa punkty, a sprawa awansu Japonii do pierwszej trójki grupy E mocno się skomplikowała.
Chorwacja - Japonia 3:2 (18:25, 25:23, 25:27, 25:20, 15:8)
Chorwacja: Usić-Jogunica, Jerkov, Milos, Popović, Brić, Poljak, Usić (libero) oraz Cutuk, Fabris
Japonia: Kimura, Shinnabe, Ebata, Sakoda, Ono, Miyashita, Tsutsui (libero) oraz Nakamichi, Takada, Yamaguchi, Ishida, Ishii