Wiktor Gumiński: Od jokera do lidera
Przez sześć lat pobytu w ZAKSIE zwykle pełnił rolę zmiennika. Wywiązywał się z niej niezwykle sumiennie, aż w końcu otrzymał szansę zagoszczenia w pierwszym składzie na dobre. I gra niemal jak z nut.
Żelazny rezerwowy wychodzi z cienia
Niech przemówią za niego liczby: 7 zdobytych punktów, 78-procentowa skuteczność w ataku, w tym wykorzystana piłka meczowa. Oto dorobek tytułowego bohatera w tie-breaku sobotniego spotkania półfinałowego w Rzeszowie. Całe zawody zakończył z 21 "oczkami" na koncie.
Od razu warto nadmienić, że tego zawodnika mocno brakowało kędzierzynianom w ubiegłorocznym finale PlusLigi, rozgrywanemu również przeciwko Asseco Resovii. W przygotowaniu stuprocentowej formy na decydujące batalie w sezonie 2012/2013 przeszkodziło mu skręcenie stawu skokowego. Podczas pierwszych dwóch pojedynków rozegranych w Kędzierzynie-Koźlu, w ogóle nie pojawił się w meczowym protokole. Na kolejne bitwy wrócił do składu, ale pojawiał się jedynie na krótkich zmianach, mimo że jego konkurent do gry w podstawowym składzie zawodził na całej linii, szczególnie w meczach numer trzy i pięć.
Seria ostatnich udanych występów bombardiera z Ostrowa Wielkopolskiego sprawiła, że jego nazwisko zaczęło się nieśmiało przewijać nawet w kontekście powołania do reprezentacji Polski. Sam zainteresowany nie zakłada takiego scenariusza. Z uśmiechem na ustach stwierdził, że zamierza obejrzeć listę powołanych z zaciekawieniem, ale jedynie w roli kibica.
Jedna kontuzja = wielki harmider
Nieodłączne pytanie, które mogą zadawać sobie wszyscy sympatycy siatkówki po dwumeczu w Rzeszowie, brzmi: "jak wyglądałby scenariusz całej rywalizacji, gdyby nie fatalny uraz Olega Achrema?". Z pewnością nie jest to kwestia bezpodstawna. - Achrem jest zawodnikiem, który potrafi podnieść zespół, jest jego sercem - skomentował po feralnym spotkaniu rozgrywający ZAKSY, Grzegorz Pilarz. Do momentu opuszczenia boiska w trzecim secie pierwszego starcia (przy stanie 19:13), kapitan mistrzów Polski był bowiem jednym z najlepszych graczy na parkiecie. Powstrzymanie jego na siatce było dla kędzierzynian zadaniem prawdziwie karkołomnym, ponieważ reprezentant Białorusi grał w ofensywie na znakomitej, 59-procentowej skuteczności (13/22). Kontuzja lidera Resovii doszczętnie pokrzyżowała plany trenerowi Andrzejowi Kowalowi.
Abstrahując od koszmarnego widoku po całym zajściu, szkoleniowiec gospodarzy został zmuszony do dokonania roszady na pozycji atakującego bądź rozgrywającego. Ból głowy miał niemały, ponieważ zarówno Lukas Tichacek, jak i Jochen Schoeps rozgrywali bardzo dobre zawody. Ostatecznie podjął decyzję mniej ryzykowną, zastępując Niemca Dawidem Konarskim. Cała sytuacja była spowodowana limitem trzech obcokrajowców na boisku, gdyż w miejsce Achrema mogli wejść jedynie Nikołaj Penczew bądź Paul Lotman. Koniec końców swoją szansę otrzymał jeden i drugi, ale żaden, choćby w minimalnym stopniu, nie sprostał oczekiwaniom.Sobotni pojedynek pokazał, że obrońcy mistrzowskiego tytułu zdołali już przełknąć gorzką pigułkę związaną z wypadnięciem swojego kapitana. Po raz kolejny stoczyli z kędzierzynianami wyniszczającą, pełną potężnych ciosów walkę i ponownie okazali się w niej nieznacznie gorsi (2:3). Mały powód do optymizmu mogła im dać z kolei postawa Petera Veresa. Często krytykowany Węgier udowodnił, że pod nieobecność Achrema może z powodzeniem przejąć na swoje barki ciężar lidera. Zanotował jeden z najlepszych występów w sezonie, nie dając się złamać w przyjęciu oraz błyszcząc w ataku (20/36 - 56 proc.). Najbardziej w pamięci zapadła jednak jedna z akcji w końcówce czwartego seta, kiedy to po zdobyciu jednego z najważniejszych punktów podbiegł do band reklamowych w celu przybicia piątki z kontuzjowanym kolegą. Ta sytuacja wyraźnie pokazała, że wiara w końcowy sukces jeszcze wśród rzeszowian nie umarła.
Najtrudniejszy krok wciąż do wykonania
Dwa zwycięstwa wywiezione z Rzeszowa stawiają ZAKSĘ w roli pewniaka do gry w finale. Postawienie kropki nad "i" będzie jednak dla kędzierzynian zadaniem jeszcze trudniejszym niż atakowanie mistrza z tylnego fotela. Oczy całej siatkarskiej Polski będą teraz bowiem skierowane właśnie na nich, co "w prezencie" niesie ze sobą presję ciążącą na faworycie. - Wielokrotnie zdarzało się, że zespół już myślał, że wygrał. To jest zgubne i na pewno będziemy pracować z zawodnikami w sferze mentalnej, że to jeszcze nie jest koniec - przestrzega przed jakimkolwiek huraoptymizmem Świderski.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!