W Jastrzębiu byliśmy egzotyką - rozmowa z Jose Riverą, reprezentantem Portoryko
Gracze z Ameryki Środkowej szybko pożegnali się z mundialem, ale pokusili się o sprawienie sensacji w "grupie śmierci". Jednym z jej autorów był były siatkarz Jastrzębskiego Węgla, Jose Rivera.
Michał Biegun: Zajęliście ostatnie miejsce w grupie D, ale chyba jeden pozytyw waszego udziału w mundialu potrafi pan znaleźć?
Jose Rivera: Po wygranej nad Włochami, wiem, że coś dobrego możemy zabrać ze sobą z Polski do Portoryko. Do tego meczu nic nam się nie układało, przegrywaliśmy z każdym, ale w końcu udało nam się odnieść zwycięstwo. Cieszy to tym bardziej, że Italii nigdy wcześniej jeszcze nie pokonaliśmy w naszej historii. To cenna lekcja dla młodych siatkarzy, która mam nadzieje zaprocentuje w przyszłości.
Wpływ na wasz rezultat miało chyba wylosowanie przez Portoryko miejsca w "grupie śmierci".
- Na pewno nie skakaliśmy z radości. Zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie nam niezwykle ciężko wyjść z grupy. Założyliśmy sobie cel, aby spróbować awansować do kolejnej rundy. Jednak już pierwsze spotkania pokazały, że musimy zweryfikować nasze plany. Szkoda, bo pod koniec zaczęliśmy grać całkiem nieźle, chyba za późno weszliśmy w ten turniej. I tak jak wspomniałem już wcześniej, ta jedna wygrana będzie jedynym cennym prezentem dla naszych kibiców.
Mieliście niezłego pecha, w pozostałych grupach mielibyście więcej szans do kwalifikacji.
- Tak, to co zrobili kibice w hali to było coś niezapomnianego. Na pewno ta atmosfera była jednym z powodów, dlaczego pokonaliśmy Włochów. Dostaliśmy takie wsparcie od polskich fanów, że wręcz nie mogliśmy nie wygrać. Przez cały czas czuliśmy, że oni są z nami i nas wspierają. Przez chwilę poczułem się jak w domu, to fantastyczne, że Polacy przyszli wspierać kompletnie obcych ludzi z innego kontynentu.
Pomimo tego, że pochodzi pan z dalekiego Portoryko to już zdążył zahaczyć w swojej karierze o Polskę. W sezonie 2004-2005 reprezentował pan barwy Jastrzębskiego Węgla wraz z innym Portorykańczykiem, Victorem Riverą.
- Czuliśmy się nieco egzotycznie. Wszystko było dla nas nowe, na przykład zima i niskie temperatury. Nasze życie wywróciło się do góry nogami, nagle musieliśmy się dopasować do kompletnie innych warunków pogodowych, kulturowych oraz językowych. Dobrze, że byłem tu z Victorem, z którym nawzajem się wspieraliśmy. Sporą pomoc ofiarowali nam Polacy, którzy byli dla nas bardzo życzliwi i chcieli wiedzieć wszystko o Portoryko. Gdzie się nie pojawiliśmy, to każdy wciąż pytał nas o nasz kraj.
A jak jest w Portoryko z popularnością siatkówki?
- Zdecydowanie koszykówka jest sportem numer jeden, a niestety nasza dyscyplina zaczyna jej coraz bardzo ustępować. Wciąż uprawia ją sporo młodych ludzi, jednak już nie tak jak kiedyś. Nie wiem, jak wielu ludzi obserwowało siatkarskie mistrzostwa, ale mam nadzieję, że nasze ostatnie miejsce nie spowoduje mniejszego zainteresowania.
Jak pan ocenia szanse zespołów, które pozostały w turnieju z "grupy śmierci"?
- Byłem poniekąd zaskoczony postawą zwycięzców grupy, bo Francuzi zagrali z nami bardzo słabo i mogliśmy pokusić się o wygranie co najmniej dwóch setów. Zaczęli naprawdę bardzo niemrawo, ale myślę, że oni jeszcze nie pokazali wszystkiego na co ich stać. Według mnie, po tym co zagrali w grupie, są jednym z kandydatów do medalu. Również postawa Iranu napawa optymizmem. Mają świetnego rozgrywającego, który na pewno ma szanse na indywidualną nagrodę za swój występ na tych mistrzostwach.