Piotr Przybecki - legenda Bundesligi odbudowuje Śląsk Wrocław cz.2.

Przed nami druga część opowieści o Piotrze Przybeckim, jednym z najskuteczniejszych Polaków w Bundeslidze, obecnie stawiającym pierwsze kroki w zawodzie szkoleniowca.

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński

Piotr Przybecki osiągnął wiele sukcesów w swojej karierze zawodniczej, jednak do pełni szczęścia zabrakło spektakularnych wyników z kadrą narodową. Były rozgrywający reprezentacji zdobywał mistrzostwo Niemiec, z powodzeniem grał w europejskich pucharach, lecz w czasach jego przygody ze szczypiorniakiem Biało-Czerwoni nie notowali nadzwyczajnych rezultatów. Gdzie zatem leżał problem?

Tak blisko, a tak daleko

Przybecki niemal od początku swojej kariery był związany z reprezentacją. Najpierw podziwiał występy ojca Antoniego Przybeckiego, by po kilku latach samemu przywdziać reprezentacyjny strój. Trzeba przyznać, rozpoczął z wysokiego C. Jako 17-latek rzucił Norwegom 8 bramek w debiucie i z miejsca stał się nadzieją polskiej reprezentacji. Życie znacząco zweryfikowało plany i jak się później okazało, na polu reprezentacyjnym Przybecki nie osiągnął zbyt wiele. Kadra niejednokrotnie spisywała się przyzwoicie w eliminacjach do wielkich turniejów. Brakowało jednak kropki nad i.
Lepsze czasy miały nadejść wraz z zajęciem stanowiska szkoleniowca przez Bogdana Kowalczyka. Były trener reprezentacji Islandii wrócił do kraju po kilkuletnich wojażach i miał wprowadzić nową jakość w Biało-Czerwonych.

Niewiele brakło, by jego misja się powiodła. Szczypiorniści, oczywiście z Przybeckim w składzie, zaczęli liczyć się w Europie. Niestety, los nie sprzyjał Polakom i w walce o mistrzostwa świata w 1995 roku musieli toczyć boje z ówczesną europejską czołówką. - Zaczęliśmy robić postępy, dopiero gdy z Islandii wrócił trener Kowalczyk. Wówczas graliśmy nieźle w reprezentacji, ale trafiliśmy na bardzo trudną grupę eliminacyjną z Hiszpanią, Francja i Szwajcarią. Była to wtedy ścisła czołówka, ale przeszliśmy do fazy play-off, gdzie przegraliśmy z Francuzami w dwumeczu - wspomina Przybecki.

To, co dobre, szybko się kończy. Z czasem ze swoim stanowiskiem pożegnał się trener Kowalczyk i kadra wpadła w marazm, z którego otrząsnęła się dopiero w XXI wieku. - Trenowaliśmy ciężko, trener Kowalczyk wrócił z Islandii, gdzie osiągnął sukcesy i dużo od nas wymagał. Chciał nam wszystko przekazać i zaczęło powoli się układać. To były jednak tylko początki, potem odszedł - przypominał.
Piotr Przybecki rozegrał w kadrze 131 spotkań Piotr Przybecki rozegrał w kadrze 131 spotkań
(Prawie) Orzeł Wenty

Niewiele brakło, by Przybecki odniósł reprezentacyjny sukces po ponad 10 latach od kadencji trenera Kowalczyka. Kadrę przejął Bogdan Wenta i tchnął w Biało-Czerwonych nowego ducha. Wówczas na drodze Przybeckiego, zresztą nie po raz pierwszy, stanęły kontuzji, a raczej ich skutki. Będąc jednym z najskuteczniejszych Polaków w Bundeslidze, nie miał miejsca w odmłodzonej kadrze trenera Wenty. A zapowiadało się co najmniej dobrze. - Byłem nawet członkiem drużyny Bogdana Wenty, gdy ten zespół się budował. Widać było, że potencjał jest ogromny i tylko od pracy zależało, w która stronę to pójdzie. Nawet przez chwilę byłem kapitanem tego zespołu, ale to tylko epizod. Przeplatałem grę w kadrze z kontuzjami, Bogdan podjął taką decyzję i tyle - tłumaczył Przybecki. Ostatecznie były rozgrywający zapisał na swoim koncie 131 spotkań i 372 bramki, co lokuje go wśród 20 najskuteczniejszych polskich szczypiornistów w historii.

Czym zatem różniła się kadra Wenty od zespołu z lat 90.? - Być może brakowało nam potencjału i ludzi, którzy wyjechaliby za granicę, gdzie można zobaczyć coś nowego - przyznał szczerze. Ale to nie jedyny powód. Swoje zrobił brak sukcesów w europejskich pucharach. Najlepsi polscy gracze nie mieli zbyt wielu okazji, by prezentować się szerszej publiczności. Wiadomo, że gra w pucharach to okno wystawowe dla graczy. Dopiero w XXI wieku przychylniej patrzono na polskich szczypiornistów i z dużym kredytem zaufania sprowadzano ich do DKB Handball Bundesligi. - Wiadomo to wszystko wzmacnia taki twór jak reprezentacja. Potem to się zmieniło. Dużo młodych graczy wyjechało z Polski i rzeczywiście odbiło się to na wynikach kadry - zaznaczył.

Przekazać doświadczenie

Kto wie, może za kilka lat Przybecki będzie mógł się cieszyć z reprezentacyjnych sukcesów w roli…trenera. Już teraz uważany jest za jednego z najbardziej perspektywicznych polskich szkoleniowców. Trzeba przyznać, że to dość odległa perspektywa, ale niewykluczone, że za kilka lat o Przybeckim będzie mówiło się jako o kandydacie do roli selekcjonera drużyny narodowej. Sezony spędzone na niemieckich parkietach sprawiły, że obecny trener Śląska Wrocław ma sporo do przekazania swoim młodszym kolegom.

Przybecki zawiesił buty na kołku w wieku 39 lat i naturalne wydawało się, że w niedługim czasie zamieni parkiet na ławkę trenerską. Sam zainteresowany dopiero po dwóch latach dojrzał do decyzji o podjęciu nowego wyzwania. Impulsem do zmian była roczna przygoda z Pogonią Szczecin, gdzie pełnił rolę dyrektora sportowego. - Wiedziałem, że muszę wykorzystać to doświadczenie, bo wielu znajomych mi to radziło. Co innego granie, co innego rozmowy, a co innego prowadzenie zespołu i zmienianie stylu gry na boisku. Jeszcze mieszkając w Niemczech spróbowałem pomóc chłopakom ze Szczecina. Po dosyć krótkim czasie zobaczyłem, ze to przynosi efekty. Wtedy sam się przekonałem do tej pracy. Zobaczyłem empirycznie, że zawodnicy wiedzą, co do nich mówię i w jakim celu. Dało mi to impuls, a ja odczuwałem zadowolenie z wykonanej pracy - stwierdził.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×