Nadszedł czas, by odetchnąć - rozmowa z Joanną Rodak, skrzydłową KPR Ruchu Chorzów

W zakończonym niedawno sezonie wyrosła na jedną z podstawowych zawodniczek ósmego zespołu Superligi. - W moim przypadku wszystko jest możliwe - podkreśla skrzydłowa Ruchu, Joanna Rodak.

Maciej Madey
Maciej Madey

Jedna z najskuteczniejszych zawodniczek Ruchu w minionym sezonie, reprezentująca nasz kraj w plażowej odmianie szczypiorniaka. Od niedawna także ozłocona "akademiczka". Rozmawiamy ze skrzydłową Niebieskich, Joanną Rodak.

Maciej Madey:Zagrałaś niemal we wszystkich meczach w tym sezonie, jesteś piątą "strzelbą" Ruchu. Czy czujesz się zatem jednym z podstawowych, kluczowych elementów zespołu?

Joanna Rodak: Niezbyt. Może dlatego, że to tak naprawdę mój pierwszy sezon w rozgrywkach Superligi, w którym grałam regularnie? Wcześniejsze sezony średnio to raczej zbieranie doświadczenia, powiedziałabym, że to były krótkie epizody. A to, że jestem piątym strzelcem Ruchu, to nie tylko moja zasługa ale i drużyny, która wypracowywała mi sytuacje rzutowe.
Za wami trudny sezon. Ósme miejsce na zakończenie sezonu to twoim zdaniem wynik na miarę możliwości, czy raczej było was stać na więcej?

- Już parę razy poruszano ten temat. Jest to wynik spełniający założenia sprzed sezonu, ale pozostawiający lekki niedosyt. Jak nigdy miałyśmy szansę być co najmniej dwa oczka wyżej, ale czegoś zabrakło. Na pewno nie pomogły nam w tym kontuzje, które przed końcem sezonu przytrafiły się Marlenie Lesik czy Viktorii Belmas. Należy się jednak cieszyć, że pod koniec z dobrej strony pokazała się nasza młodzież, pokazując się choćby w meczach z Koszalinem czy Zagłębiem.

Który mecz minionego sezonu będziesz wspominać najlepiej?

- W sumie takich spotkań w tym sezonie było kilka. Na początku oczywiście sensacyjna wygrana z Vistalem, gdzie funkcjonowałyśmy jako kolektyw,zgrana drużyna. Później wygrana u siebie z Elblągiem. Nie dość, że wynik i atmosfera na trybunach świetne, to jeszcze udzieliłam, po raz pierwszy w życiu, wywiadu na żywo w telewizji. Więc z tego powodu tym bardziej utkwił mi w pamięci. No i wypada wymienić drugi mecz w serii o miejsca 5-8, gdzie pierwszy raz od
niepamiętnych czasów wygrałyśmy z Zagłębiem Lubin i to na ich terenie.

Pewnie masz też wspomnienie, do którego wracasz niechętnie?

- Zremisowany mecz z Zagłębiem Lubin u siebie. Wielu ludzi uważało by to za sukces, lecz ja widzę to z innej perspektywy. W ostatnich sekundach mogłam zapewnić Ruchowi dwa punkty, ale, niestety nie trafiłam... Obwiniam za to tylko i wyłącznie siebie.

Ledwo zakończyłyście sezon Superligi, a już czeka was kolejne wyzwanie - sezon ligowy w beach handballu. Jesteście na to gotowe fizycznie?

- Zawsze jesteśmy gotowe! (śmiech) Tak naprawdę sezon plażowy nie wymaga strasznego przygotowania, czy wysiłku fizycznego. Bardziej chodzi w nim o taktykę, spryt i troszkę cwaniactwa. Tym bardziej mecze beach handballu odbywają się weekendami, więc w tygodniu spokojnie można wypocząć.

Stawiacie sobie określone cele przed walką na plaży, czy raczej traktujecie te rozgrywki jako rozrywkę? Zawsze wydawało mi się, że to raczej sposób na odreagowanie, ale podobno niektóre kluby podchodzą do tego bardzo ambitnie...

- Wiadomo, podstawowy cel to wyższe miejsce niż w poprzednim sezonie. Skład w tym sezonie troszkę nam się zmienił, więc nie wymagamy od siebie nie wiadomo czego... Chcemy się przygotować, zgrać i zobaczyć co będzie się działo w przyszłych sezonach. Beach handball jest idealnym sposobem na spędzenie lata aktywnie. Przyznam, że dzięki niemu nie miałam jakiś wielkich zakwasów w czasie poprzedniego okresu przygotowawczego Ma to też swoje gorsze strony, choćby o wiele mniej czasu na odpoczynek. Tak jak mówisz, niektóre kluby jeżdżą dla tzw. "funu", ale  jest ich już coraz mniej. Zdecydowana większość zaczyna traktować te rozgrywki na poważnie, podchodzą do tematu bardziej ambitnie.

Zdaje się, że kilka dni temu także w rozgrywkach akademickich udało ci się osiągnąć sukces?

- Oczywiście! Chętnie się pochwalę, że razem z Katarzyną Masłowską, Agnieszką Pieniowską, Moniką Ciesiółką, Dominiką Montowską oraz Agnieszką Drażyk zdobyłyśmy Akademickie Mistrzostwo Polski. W maju reprezentowałyśmy barwy katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego na której wszystkie studiujemy - nie tylko wychowanie fizyczne, ale też fizjoterapię i zarządzanie. Finał odbył się w Opolu na hali Gwardii, gdzie wygrałyśmy z AWF AZS Warszawa.
Kiedy tak liczę - liga, mistrzostwa akademickie, beach handball, potem przygotowania do nowego sezonu w hali...  No, sporo tego.

To kiedy w takim razie wypoczniesz?

- W tym sezonie trochę odpuszczam plażówkę. Niestety zaczęłam odczuwać większą eksploatację organizmu. Wcześniej nie grałam tyle na hali więc mogłam sobie pozwolić na "piasek", teraz po rozegraniu niemal wszystkich możliwych meczów w sezonie nie mam zbytnio na to siły. Zarówno tej fizycznej, jak i psychicznej. Na razie wybrałam się jedynie do Krakowa na pierwszy turniej, następnie czas na przerwę. Mam zamiar odetchnąć przed rozpoczęciem sezonu przygotowawczego do Superligi.

Masz jakieś wakacyjne plany?

- A owszem! Głupio się przyznać, ale w te wakacje pierwszy raz wyjadę na wakacje za granicę w celach wypoczynkowych (śmiech). Wcześniej wyjeżdżałam poza granice kraju jedynie w celach sportowych. Tego lata wybieram się do słonecznego Bodrum w Turcji. Oprócz tego odwiedzę, pewnie niejednokrotnie, nasze góry.

W Ruchu zapowiada się na spore zmiany. Odchodzą Marlena Lesik i Monika Migała, żegna się z wami także trener Marcin Księżyk. Przyznasz, że to spore straty.

- Tak, przyznaję. To naprawdę spore straty, tym bardziej, że prócz tego kontuzjowana Viktoria nie zagra prędko. Zuzia Ważna odpada na - mniej więcej - pierwszą rundę z powodu operacji barku, Agnieszka Piotrkowska zostanie szczęśliwą mamuśką. Troszkę nam się skład "posypał", ale wierzę, że luki zostaną zapełnione i damy radę pokazać się z dobrej strony w nadchodzącym sezonie. Nie będzie to łatwe zadanie, aczkolwiek nie jest niemożliwe.

Jak będziesz wspominać pracę z trenerem Księżykiem?

- Tak jak cały sezon. Chyba najlepiej ze wszystkich spędzonych w Superlidze. Tak naprawdę to dzięki trenerowi jestem, jak to wcześniej powiedziałeś, piątą "strzelbą" Ruchu. Gdybym nie otrzymywała tylu szans gry, nie "wykręciłabym" takich statystyk. Trener Księżyk jest trenerem z młodszego pokolenia, ma już inne spojrzenie na piłkę ręczną i współpracę z kobietami. Jak dla mnie sukcesem było już samo  jego podejście i uświadomienie nam, że potrafimy wiele, tylko musimy w siebie i swoje umiejętności uwierzyć.

Trener zawsze podkreślał, że w waszym zespole ważny jest kolektyw. Często mówicie o tym po meczach. Nie wydaje ci się jednak, że w Ruchu brakuje jednej, wyraźnej liderki?

- Z jednej strony wydaje mi się, że taki kolektyw to doskonała sprawa, bo każda czuje się ważna, równa innym. Z drugiej strony jednak czasami zdarzają się sytuacje, kiedy żadna z nas nie ma siły wziąć na siebie ciężaru gry i wtedy nic się nie klei. Ten sezon zagrałyśmy jako kolektyw, może gdyby kolejny został rozegrany z liderką, miałybyśmy porównanie, inną perspektywę. Na razie nic więcej nie można powiedzieć. Trzeba poczekać i sami się przekonamy!

Jak twoim zdaniem rysuje się najbliższa przyszłość zespołu?

- Trudno jest cokolwiek powiedzieć i przewidzieć, zwłaszcza w sytuacji, kiedy skład zespołu nie jest w pełni znany. Na pewno potrzeba jeszcze kilku sezonów, nim młodzież w pełni pokaże swoje umiejętności. Do tego przyda się parę doświadczonych zawodniczek, by poprowadziły "młode" dobrą drogą. Wtedy może stać się z nas naprawdę niezły team.

Planujesz związać się z piłką ręczną także po zakończeniu kariery? W Chorzowie to dość częsta praktyka - byłe zawodniczki często szkolą młodzież.

- Niestety, ja raczej tą droga nie pójdę. Skończyłam na katowickiej AWF licencjat z zarządzania turystyką, gastronomią i hotelarstwem, a w tym roku kończę magisterkę na zarządzaniu organizacjami sportowymi i turystycznymi. Uważam, że po zakończeniu kariery sportowej, raczej pójdę w tym kierunku. Chyba, że wpadnie mi jakiś plan do głowy? Dołożę do CV dwuletnią szkołę i zajmę się czymś innym? W sumie w moim przypadku wszystko jest możliwe.

Skoro przy tym jesteśmy - droga od zespołu juniorskiego do drużyny Superligi jest stosunkowo krótka. Uważasz, że to dobrze?

- Skłaniam się ku opinii, że to nie jest dobre rozwiązanie. Sama po gimnazjum znalazłam uznanie wśród trenerów z SMS Gliwice, gdzie przez trzy lata ogrywałam się w pierwszej i drugiej lidze. Po liceum wróciłam do Ruchu, już do ekstraklasy, czekając cztery lata, żeby zacząć coś grać na poważnie. Teraz czasy się trochę zmieniły. Juniorka w ciągu tygodnia potrafi przedostać się do Superligi za sprawą zbiegu okoliczności, np. kontuzji podstawowej zawodniczki. Tylko nieliczne wypadają na tym dobrze. Jak dla mnie powinno być tak, że najpierw juniorka ogrywa się w drugim zespole przez co najmniej dwa, trzy lata i dopiero wtedy powinna - jeśli ma taką możliwość -  zacząć trenować w Superlidze. Trenować, nie grać! Na granie trzeba niestety poczekać i swoje "przesiedzieć".

Dostrzegasz duży potencjał w zespole, który niedawno zdobył młodzieżowe mistrzostwo Polski?

-  Sam fakt, że już pod koniec tego sezonu Natalia Doktorczyk, czy Magda Drażyk grały niemal całe mecze w Superlidze świadczy o tym, że jest potencjał zarówno zespołowy, jak i indywidualny. Fakt faktem, pomogły im w tym problemy kadrowe, ale na pewno trzeba je docenić.

Twój osobisty cel przed kolejnymi rozgrywkami?

- Przetrwać bez kontuzji i dożyć końca kolejnego sezonu (śmiech).

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×