Przepowiednia Bieleckiego

W styczniu Polacy kochają piłkarzy ręcznych. Przez kolejne jedenaście miesięcy będzie cisza, a za rok kolejne oczekiwanie na medal.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
W 2008 roku redakcja "Rzeczpospolitej" wysłała mnie do Stavanger na mistrzostwa Europy w piłce ręcznej. Decyzję o wyjeździe musiałem podjąć z dnia na dzień, a powiedzieć, że ręczna nie specjalnie mnie wzruszała, byłoby eufemizmem. Interesowałem się tą dyscypliną, jak "typowy Janusz", wiedziałem, że rok wcześniej przegraliśmy w finale mistrzostw świata z Niemcami i uznawałem to za przypadek.
Przed hotelem, w którym mieszkały wszystkie reprezentacje, długowłosy, niechlujnie ubrany facet poprosił mnie o papierosa. Nie byłem specjalnie szczęśliwy, bo w Norwegii wszystko jest bardzo drogie, ale że był miły... Spalił trzy, pogadał i poszedł. Później naskoczyli na mnie dziennikarze specjalizujący się w piłce ręcznej:

- Michał, a skąd ty znasz Ivano Balicia?

Nie wiedziałem, że to Ivano Balić, a Balić wtedy w ręcznej był, jak Zinedine Zidane w nożnej. Z Ivano spotykałem się w mixed-zonach na kolejnych pięciu wielkich turniejach, zawsze puszczał do mnie oko i serdecznie się witał.

Inaczej było z naszymi reprezentantami. Większość z nich interesowała się piłką nożną i kiedy zobaczyli mnie na jakiejś konferencji, zagadali po jej zakończeniu.

- Słuchaj, ty się na tym nie znasz za dobrze, prawda? Przyjdź wieczorem do hotelowego baru, wszystko ci wytłumaczymy - mówił Bartosz Jurecki.

A później już poszło. Z Karolem Bieleckim, Sławomirem Szmalem, Mariuszem Jurasikiem czy Michałem Jureckim przegadaliśmy wiele godzin. Próbowali ożywiać swoją dyscyplinę w kwietniu, w lipcu. Dzwonili apelując, żeby media spróbowały pójść za ich sukcesem, bo jak nie, za kilka lat nikt nie będzie o nich pamiętał.

- A może nie wszystkie dzieci w szkołach chciałyby być Robertem Lewandowskim? Może ktoś wolałby zostać Szmalem? Dajmy im taką możliwość - mówił bramkarz reprezentacji Polski. Bielecki był jeszcze ostrzejszy: - Po nas nie będzie nic - ostrzegał.

Sukces naszej drużyny w Katarze jest dla mnie olbrzymią niespodzianką. Kiedy na stanowisku selekcjonera Bogdana Wentę zastąpił Michael Biegler nikt nie wiedział, w którą stronę pójdziemy. Model z Wentą się wypalił, modelu z Bieglerem właściwie nie było i nie ma. Wystarczy posłuchać piłkarzy, kiedy mikrofony są wyłączone. Kadrą rządzą starsi zawodnicy, mecze wygrywają ambicją, sercem i własnymi umiejętnościami, bo wyjątkowych schematów w ataku czy obronie nie ma.

Nasza reprezentacja w Katarze bohaterów ma tych samych, co przez ostatnie lata. Nie byłoby tego sukcesu bez Szmala, Bieleckiego, Jureckiego czy Jurkiewicza. Inni zawodnicy są ich cennym uzupełnieniem, ale nowych liderów nie widać. Gdyby Grzegorz Tkaczyk, Jurasik czy Artur Siódmiak byli w formie, koledzy przywitaliby ich z otwartymi rękoma.

Sukces w Katarze to już ostatnia szansa na to, by przepowiednia Bieleckiego nie miała szansy się spełnić. Biegler ponoć odchodzi do Hamburga, kadra potrzebuje wizjonera, a nie kogoś, kto odda władzę w ręce zawodników. Od finału w 2007 roku, kiedy piłka ręczna wdarła się do świadomości gospodyń domowych, mija już osiem lat. Gdyby w Katarze udało się znowu zagrać w finale, udałoby się ten okres spiąć klamrą. I chociaż spróbować pomyśleć o tej dyscyplinie także w inne miesiące niż styczeń.

Michał Kołodziejczyk

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×