Monika Głowińska: Nie jestem bohaterką
Pogoń Baltica prowadziła do przerwy z tczewiankami 11:6. W kilka minut po zmianie stron było już po 14. Wtedy ciężar gry wzięła na siebie Głowińska i niemal w pojedynkę rozmontowała obronę rywalek.
Krzysztof Kempski
Dziwny przebieg miało sobotnie starcie SPR Pogoni Baltica Szczecin z beniaminkiem Superligi Aussie Sylex Samborem Tczew. Po 11. minutach był to "koncert" gry na nieskuteczność po obu stronach. Do przerwy jednak dość wysokie prowadzenie uzyskały gospodynie (11:6). Po zmianie stron przyjezdne doskoczyły na remis. Zdecydował ostatni kwadrans, w którym szczecinianki pokazały, że są lepsze. - Powiem tak, w pierwszej połowie sam styl gry nie był u nas aż tak tragiczny, tragiczna była nasza skuteczność. Nie wykorzystałyśmy szesnastu sytuacji stuprocentowych. Przy tak słabej skuteczności trudno wygrywać mecze. Nam się tego dnia udało wygrać, ale gdy przyjedzie trochę mocniejszy przeciwnik, oczywiście nie ujmując nic zawodniczkom z Tczewa, to będzie nam trudno. Trzeba szybko wyciągnąć wnioski i skupić się na następnym, środowym spotkaniu - nie owijała w bawełnę Monika Głowińska.
Akcje Moniki Głowińskiej przeciwko obronie Sambora były zabójczo skuteczne
Zapytana na koniec, czy jej drużyna pamiętała mecze przeciwko Samborowi sprzed dwóch lat, w którym to sezonie właśnie z ekipą beniaminka dwukrotnie sensacyjnie przegrała, odpowiedziała. - Czy pamiętałyśmy tamte mecze? Myślę, że nie. Każde spotkanie jest inne. Ktoś ma lepszy, a ktoś gorszy dzień. My miałyśmy w pierwszej połowie gorszy dzień po względem skuteczności, bo, tak jak powiedziałam na początku, przy tylu niewykorzystanych sytuacjach trudno wygrać mecz. Strasznie się męczyłyśmy, ale same byłyśmy temu winne, bo miałyśmy okazje, ale nie potrafiłyśmy ich zamienić na bramki - podsumowała rozgrywająca.