Celem nadrzędnym jest złoto olimpijskie - rozmowa z Krzysztofem Lijewskim, zawodnikiem Rhein Neckar Loewen

Krzysztof Lijewski zadebiutował już w barwach Rhein- Neckar Löwen. Mistrz Europy juniorów z 2002 roku w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada m. in. o starych czasach w Śląsku Wrocław oraz HSV Hamburg.

Jakub Szczęsny
Jakub Szczęsny
Jakub Szczęsny: Zaczniemy nietypowo, bo od spraw sercowych. Jesteś jednym z niewielu kadrowiczów reprezentacji Polski, którzy są kawalerami. Nie śpieszy Ci się do małżeństwa czy ojcostwa? Krzysztof Lijewski: Nie. Trzeba trafić na tą jedną, wymarzoną kobietę. Mnie się jeszcze taka nie trafiła i dlatego jestem jeszcze kawalerem. Nie mówię, że ubolewam nad tym, ale prędzej czy później, chciałbym założyć rodzinę. Jesteś byłym szczypiornistą Śląska Wrocław, który zagra w następnym sezonie w II lidze. Wielu byłych graczy dobrze wspomina klub i miasto Wrocław. Co takiego jest w zespole 15-krotnego mistrza Polski, że nie da się o nim powiedzieć złego słowa? - Przede wszystkim, wspaniali zawodnicy i koledzy. Po drugie, super trenerzy. Po trzecie, historia. Jak wcześniej wspomniałeś - ona mówi, sama za siebie. Po czwarte miasto, które jest piękne. Jeśli byłaby taka możliwość, to na zakończenie kariery, chciałbym zagrać w Śląsku. We Wrocławiu poznałeś Rafała Glińskiego, z którym kontakt utrzymujesz do dziś. - Tak. Z Rafałem rozmawiam codziennie przez telefon. Praktycznie, cały czas żyjemy przeszłością, bo 3 lata spędzone w Śląsku, uważam za najlepszy okres w moim życiu. Za sprawą sympatycznych ludzi, działy się fajne rzeczy. W HSV, z którym zawodnikiem zżyłeś się najbardziej? - Na pewno z Pascalem Hensem i Chorwatami - Igorem Vorim, Blaženko Lackoviciem oraz Domagojem Duvnjakiem. Chorwacka mentalność jest podobna do naszej, polskiej. Lubisz chorwackich zawodników, pomimo tego jak zachowywali się w półfinale mistrzostw Europy w Austrii, podczas meczu Polska - Chorwacja? - Nie ma to nic wspólnego. Jak my, jesteśmy Polakami, a oni Chorwatami, to mamy się nie lubić? To jest sport i jeśli jest drużyna, gdzie jest duża liczba obcokrajowców, to przez 60 minut trzeba zapomnieć o przyjaźni czy sytuacjach, które się przeżywa w drużynie. Trzeba zacisnąć zęby, walczyć i traktować kolegę z klubu jak przeciwnika. Po meczu możemy usiąść, porozmawiać, wypić piwo. Ogólnie, w HSV miałem ze wszystkimi dobry kontakt, jednak nie można mieć 15 przyjaciół. Z kimś masz lepszy kontakt, z kimś gorszy i w moim przypadku, też tak jest. Igor Vori jest naprawdę tak dobrym zawodnikiem, czy jego medialność powoduje, że jest lepszy od Bartosza Jureckiego? - Igor Vori ma inną rolę w reprezentacji, inną w HSV. Z drugiej strony Bartek Jurecki jest dla mnie jednym z najlepszych kołowych na świecie. To co robi w lidze, w kadrze jest czasami nie do opisania. Vori jest bardziej medialny, osiągnął więcej niż pospolity "Szreku" (pseudonim Bartosza Jureckiego - przyp. red.). Na Igora ludzie częściej patrzą i dlatego, czasami go surowiej oceniają. Moim zdaniem "Szreku" jest o wiele lepszy.
Twój starszy brat, Marcin, zanim trafił do Hamburga stał się symbolem Flensburga, w którym występował wcześniej. Dla Ciebie HSV był pierwszym zagranicznym klubem. Nie obawiałeś się wyjazdu do Niemiec? - Mówiąc szczerze, poprzeczka została zawieszona wysoko. Nie ukrywam, że trenerzy z Polski odradzali mi wyjazd. Po 3-letnim stażu w polskiej lidze, mając 22 lata, nie miałem wielkiego doświadczenia. Mój ojciec zawsze mi powtarzał, że to są tylko ludzie i że, jak mi nie wyjdzie, to zawsze mogę wrócić do Polski. Wziąłem sobie "ojcowskie rady" do serca i w Bundeslidze, gram do dziś. Mam nadzieję, że jeszcze trochę w niej pogram. Niemieccy działacze pytali o opinię na twój temat, starszego z braci Lijewskich ? - Nie wiem nic na ten temat. Mam kontrakt, a resztą spraw zajmuje się mój menadżer. Opowiedział byś wszystkim ciekawskim, historię ksywki "Pęto"? - Niestety nie mogę powiedzieć. Jest to osobista historia. Dobrze, rozumiem. Porozmawiajmy teraz o Bogdanie Wencie. Co zrobił z waszymi umiejętnościami, że od 2007 roku i srebrnego medalu mistrzostw świata w Niemczech, weszliście na "international level" piłki ręcznej? - Moim zdaniem, tworzymy specyficzny klimat. Nie przyjeżdżamy na kadrę tylko po to, by pracować i grać. Jesteśmy jak rodzina. Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, utrzymujemy kontakt nie tylko na kadrze. Jak jesteśmy w swoich domach, dzwonimy do siebie. Nasze dziewczyny czy nasze małżonki razem spędzają czas czy nawet wakacje. Jesteśmy bardzo zżyta grupą i chcemy ze sobą pracować. To jest najważniejsze. Bogdan to wszystko fajnie pospawał. Wyniki w ostatnich latach, są bardzo dobre, a mogą być jeszcze lepsze. Czy metody o których wspomniałeś zadziałały na tyle, że jesteście "zgraną paczką kumpli" na całe życie? - To nie są metody. Bogdan dał nam dużo wolnej ręki. Na treningach on jest trenerem, nie jest kolegą. Czasami musi krzyknąć i dać mocną reprymendę ustną, ale tak naprawdę daje nam dużą swobodę. Po treningu możemy iść wypić piwo, usiąść w kawiarni, porozmawiać na dany temat, iść do kina czy na jakąś imprezę. Oczywiście ze zdrowym rozsądkiem. Nie chcemy stracić zaufania, jakim nas obdarzył. Bogdan szuka nowych zawodników i jeśli, znajdzie odpowiednich szczypiornistów, to wszystko będzie trwało nadal. Niestety, starzejemy się wszyscy, a nowym zawodnikom inaczej się trenuje w kadrze, inaczej w klubach. Bogdan otwiera im oczy. W sezonie 2009/10 zagrałeś w Meczu Gwiazd Bundesligi. Jak odbierasz takie wyróżnienie? - To miłe uczucie, gdy ktoś docenia twoje umiejętności. Cieszy mnie to, że zostałem wybrany do takiego spotkania. Na pewno występ w Meczu Gwiazd najlepszej ligi na świecie to wielkie wyróżnienie. Niektórzy twoi koledzy z reprezentacji, grający na co dzień w Niemczech uważają, że niemieckie media zajmujące się "handballem" są mało obiektywne. Zgodzisz się z tym stwierdzeniem? - Nie, nie zgadzam się z tym. Jeżeli jest jakiś obcokrajowiec w Bundeslidze to musi reprezentować wysoki poziom. Niemcy mają bardzo duży szacunek do ludzi z zagranicy. Oczywiście, swoich też pchają do przodu. Jeśli spojrzysz na poszczególne drużyny, to przeważają obcokrajowcy i to pokazuje, że tych Niemców jest coraz mniej. Na pewno są jakieś wyjątki, a media wychwalają takich zawodników, bo chcą mieć tych rodaków jak najwięcej.
Jak mobilizujesz się przed meczami o wielkiej stawce? - Motywacja jest zawsze ta sama - wyjść i dać z siebie 100 procent. Nie można myśleć na boisku, co będę robił po meczu, bo w tym momencie przestaje to mieć jakiekolwiek znaczenie. Po prostu wychodzi się z założeniem wygranej. Czy gramy z Francją, THW Kiel czy z HBW Balingen, trzeba pokazać trenerowi, że jest się w dobrej formie i że cały czas jest się przygotowanym na to, by występować w pierwszym składzie. Piłkarze ręczni po zdobytych bramkach wybuchają energią, niczym wulkan. Opowiedz coś o tych spontanicznych reakcjach. - Jeżeli człowiek ciężko pracuje na to, żeby zdobyć bramkę, to są momenty, że emocje puszczają i w człowieku, budzi się zwierzę. Pokazuje się emocje, które są spontaniczne. Nie są kontrolowane, także nie można sobie założyć wcześniej w domu, że jak rzucę bramkę to zacisnę pięść czy krzyknę do kibiców. Z boku fajnie się to obserwuje, bo wszystko jest naturalne i dlatego tak fajnie wygląda. W reprezentacji grasz z "3". W HSV, a teraz w Rhein Neckar Löwen, z "19". Te numery mają jakąś historię? - W reprezentacji jest historia. Zaczynając karierę piłkarza ręcznego, w szkole podstawowej, wybrałem numer 3 i z tym numerem gram w kadrze. W HSV niestety zabrał mi go Stefan Schröder i została mi przydzielona "dziewiętnastka". Summa summarum jestem zadowolony. Na pewno nie założył bym koszulki z numerem "13". Jestem bardzo przesądnym człowiekiem. W swojej kolekcji brakuje mistrzostwa Polski, triumfu w Champions Leauge oraz medali z mistrzostw Europy oraz Igrzysk Olimpijskich. Które, z brakujących ogniw byś wybrał? - Celem nadrzędnym jest złoto olimpijskie. Jeśli miałbym wybierać mistrzostwo Niemiec, triumf w Lidze Mistrzów czy mistrzostwo olimpijskie to wybieram mistrzostwo olimpijskie. Kibice naszej reprezentacji kochają was za wolę walki. Za to, że nawet jeśli już przegrywacie, to po sportowej walce. Powiedz szczerze, skąd bierzecie taką siłę, wiarę jak w pamiętnym meczu z Norwegią? - To pokazuje, że drzemie w nas wielki charakter. Że jak się zepniemy, to można góry przenosić i że nawet jak nie wychodzi to widać, że się staramy. Ja osobiście nigdy bym sobie nie wybaczył, jeśli bym przegrał bez walki. Lepiej zostać w domu. Można przegrać po walce. Jeśli upadniesz po walce i nie będziesz mógł oddychać to każdy podejdzie, poklepie i kibic nie powie Ci przykrego słowa.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×