Nie jestem brutalem - rozmowa z Marcinem Wasilewskim, obrońcą Anderlechtu Bruksela

Niedawno Kevin Roelandts, piłkarz Zulte Waregem oskarżył Marcina Wasilewskiego o brutalność i agresję. "Wasyl", który dzięki swojej waleczności i zaciętości zyskał wielką sympatie kibiców "Fiołków" oskarżenia wyśmiewa i przekonuje, że agresorem wcale nie jest. - Mecz to nie balet, zachowajmy rozsądek - apeluje obrońca, który w tym sezonie ma wielkie szanse na triumf w belgijskiej Jupiter League.

Sebastian Staszewski
Sebastian Staszewski

Sebastian Staszewski: Wiesz, że piłkarz Zulte Waregem Kevin Roelandts oskarżył cię o brutalność i nadmierną agresję.

Marcin Wasilewski: Słyszałem. To jego zdanie, ale mnie to nie obchodzi. Dla mnie to sprawa śmieszna, że skarży się na takie rzeczy. Każdy ma prawo do wyrażania swojej opinii, ale z czymś takim spotkałem się pierwszy raz. Ciekawe czy i mamie się poskarżył?

Faktem jest jednak, że żółte kartki łapiesz z niebywałą łatwością.

- To też przesada. Mam dopiero sześć żółtych kartek. Jest zdecydowanie lepiej niż w ubiegłym sezonie, gdzie faktycznie miałem ich bardzo dużo. A gdyby popatrzeć na statystyki jestem pewien, że znajdzie się kilku piłkarzy, którzy mają dużo więcej kartek aniżeli ja. Przyszywanie mi łatki brutala jest nie fair. Agresorem nigdy nie byłem i nie będę. Ale piłka nożna to nie balet. Zachowajmy więc rozsądek.

Z łatwością zdobywasz także bramki. Niedawno zdobyłeś kolejną właśnie w meczu z Waregem. Jesteś chyba najskuteczniejszym obrońcą "Fiołków"?

- Nie pamiętam jak skuteczni są koledzy, więc nie odpowiem na to pytanie. A że bramki wpadają? Nic, tylko się cieszyć.

Może w takim razie powinieneś spróbować sił na boku pomocy? Tam będziesz mieć większe pole do popisu w ofensywnie.

- Nie, na pewno nie. Kiedyś miałem takie zapędy, ale teraz przyszłość wiąże już tylko z prawą obroną.

W meczu ze Standardem Liege byłeś wykonawcą jedenastki. Masz tak stalowe nerwy, żeby w tak istotnym spotkaniu brać się za wykonywanie karnych?

- Faktycznie, było nerwowo. Wynik brzmiał 2:2 a pamiętajmy, że to mecz na szczycie. Hit, którym żyje się pół roku. Zawsze przed meczem trener typuje trzech zawodników i do karnego podchodzi ten, który czuje się najpewniej. Uważam, że trzeba podejmować wyzwania i zaryzykowałem. Nerwówka była straszna, ale skończyło się na szczęście pozytywnie.

Koledzy pewnie bali się wziąć na siebie odpowiedzialność?

- Być może (śmiech). Trzeba ich zapytać. Zdecydowałem się strzelić i na szczęście padła bramka.

A potem była ta szalona radość wspólnie z kibicami.

- No tak, dałem upust emocjom. Przed karnym adrenalina była bardzo wysoko i jak zobaczyłem piłkę w siatce to wszystko eksplodowało. Można mówić, że było bez nerwówki, ale prawda jest taka, że obawa przed pudłem była wielka. Emocje opadł i chciałem cieszyć się razem z kibicami. A żółta kartka? Nie pierwsza i nie ostatnia (śmiech).

Takie zachowanie, jak i twoja waleczność na boisku, sprawiają, że jesteś ulubieńcem kibiców RSCA.

- Faktycznie odczuwam popularność na ulicach całej Belgii, a nawet nie tylko. Sympatycznie, kiedy Belgowie podchodzą, gratulują, dziękują albo życzą powodzenia. To, że gram dobrze i trener jest zadowolony to raz a to, że kibice mnie lubią to zupełnie inna sprawa. Każdy przecież chce być lubiany i szanowany.

Może więc niedługo trener Ariel Jacobs obdarzy cię opaską kapitańską?

- Nie, nie, nie! Nie widzę się w roli kapitana. Nie ma mowy. Kapitan musi mieć znakomite kontakty z mediami, władzami klubu, kibicami. Musi być przywódcą na boisku i poza nim. I najważniejsze - musi płynnie mówić do francusku. Kapitan niejako reprezentuje klub. To bardzo ważna funkcja i chyba bym się nie zdecydował pełnić funkcji kapitana.

A jak z twoim francuskim?

- Trochę lepiej. Najszybciej opanowałem słownictwo boiskowe. To naturalne. Dogadam się też w sklepie i na ulicy. Ciężej, kiedy przychodzi załatwiać sprawy w banku albo urzędzie. Tam trzeba mówić znacznie bardziej zaawansowanie.

Uczęszczasz jeszcze na lekcje języka?

- Obecnie nie, ale po sezonie wezmę się za to na serio. Jest jeszcze sporo braków, które warto nadrobić. Przyłożę się do tego. Takie mam postanowienie.

Do Standardu tracicie obecnie tylko jeden punkt. Macie wielkie szanse na mistrzostwo, a to jest jednoznacznie z grą w fazie grupowej Ligi Mistrzów.

- Jeszcze zostało kilka spotkań, więc spokojnie. Na 95 proc. mistrz Belgii gra bezpośrednio w Lidze Mistrzów i to nasz priorytet. Działacze przedstawili nam swoje oczekiwania i pokrywają się one z tym, co my chcemy osiągnąć. Liga to cel numer jeden. Przez ligę do pucharów.

Dobre występy w tych elitarnych rozgrywkach mogą przybliżyć twój transfer do ulubionej Anglii.

- Na pewno. Nie myślę jednak o transferze, bo żeby zagrać w Lidze Mistrzów trzeba do niej awansować a obecnie jesteśmy w lidze na drugim miejscu.

Jeżeli mowa o transferach to warto wspomnieć, że Anderlecht to jeden z najczęściej pojawiających się klubów w kontekście transferów polskich zawodników na Zachód. Szkoda tylko, że od kilku lat jednym piłkarzem, który trafił do Brukseli jesteś właśnie ty.

- Zainteresowanie Polakami jest cały czas. Moja dobra gra i przykładnie się do treningów na pewno pomaga w łapaniu przekonania do naszych rodaków. Można wymienić z dziesięć nazwisk, którymi podobno RSCA się interesował. Są scoutowie, którzy jeżdżą do Polski i obserwują Ekstraklasę. Dlatego uprzedzę kolejne pytanie. Ja o transferach Polaków nie decyduję (śmiech). Ale jak ktoś mnie zapyta na pewno wystawię rodakowi dobre referencję.

Może latem, ktoś, podobnie jak ty, do Anderlechtu zostanie wytransferowany z Lecha Poznań?

- Miejmy nadzieję. Lechici pokazali się w Europie z bardzo dobrzej strony i teraz zainteresowanie nimi wzrosło. Murawski albo Peszko, no i Lewandowski to piłkarze, którzy, moim zdaniem, daliby sobie radę w Belgii. Ale jestem pewien, że nie tylko Anderlecht się nimi interesuje i jeżeli kogoś Belgowie będą chcieli kupić, to pewnie stoczą walkę z kilkoma innymi, dobrymi klubami.

Porozmawiajmy o reprezentacji. Czujesz się pewniakiem na mecz z Irlandią?

- Nigdy nie czuję się pewniakiem. Pod okiem Leo będziemy trenować cały tydzień i dyspozycja na zajęciach zadecyduje, kto zostanie wytypowany do gry. Ja mam taki charakter, że choć byłbym pewny występu i tak walczyłbym do końca. Poczekajmy do pierwszego gwizdka sędziego. Wtedy będzie wszystko jasne (śmiech).

Pojedynek z Irlandczykami można chyba nazwać kluczowym. Jeżeli nie uda się przywieźć z Belfastu trzech punktów szansa na awans do RPA praktycznie przepadnie.

- Na pewno mecz z Irlandią należy do tych cięższych gatunkowo. Musimy go wygrać, ale nie przesadzajmy. Bezpośrednio walczymy ze Słowenią, Słowacją i Czechami i choć Irlandia jest bardzo ważna to chyba trochę na wyrost mówić, że to kluczowe spotkanie. Ale prawda jest taka, że w naszej sytuacji każdy mecz to trochę mecz o życie. Nie kalkulujemy i zawsze walczymy o trzy punkty. Koledzy w Anderlechcie mówili, że w Belfaście gra się bardzo ciężko, więc musimy nastawić się na ostrą walkę.

Z powodu kontuzji nie zagra Paweł Brożek, czyli pewniak na mecz z Irlandią. Kto w takim razie powinien go zastąpić?

- Nie odpowiem, bo to nie moja sprawa. Ja jestem od grania, a nie powołań. Wszyscy powołani napastnicy to poważni piłkarze a nie podwórkowi kopacze, więc co zdecyduje trener to zaakceptujemy. Ja faworytów nie mam. A nawet gdybym miał to bym nie zdradził.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×