Przed FK Kukesi - Legia: Boniek pytał o bunkry

Legia gra w czwartek z FK Kukesi w 3. rundzie eliminacji Ligi Europejskiej. W Albanii nikt nie boi się polskiej drużyny.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Kilkunastu młodych miejscowych chłopaków wdrapało się na mur, przeszło przez dziurę w płocie i dostało się w środę na trybuny stadionu Qemal Stafa pół godziny przed treningiem Legii. Zaczęli śpiewać coś o Polakach, ale nikt z pracowników klubu nie chciał tego przetłumaczyć. - W podróżowaniu po dalekich krajach najpiękniejsze jest to, że się nie rozumie przekleństw - powtarzano.

Podpalić w czwartek lont byłoby bardzo prosto. Wystarczy krzyknąć, że Kosowo jest serbskie. W Tiranie o mieszkańcach Kosowa mówi się z przymrużeniem oka, że to wieśniacy. Ale to wolno tylko Albańczykom. Miasto Kukesz, gdzie przez większość sezonu gra FK Kukesi, z Kosowem jednak niemalże graniczy. Drużyna ma tam wielu kibiców. Spraw politycznych bezpieczniej po prostu na stadionie nie poruszać. I tak dużo zamieszania narobiła publikacja o "nazistach z Polski" w jednej z tutejszych gazet. Legia zareagowała natychmiast - zaprosiła albańskiego dziennikarza do Warszawy, oferując przewodnika po Muzeum Powstania, protestowała ambasada w Tiranie. Dziennikarz przeprosił, to praktykant, który ma zapewnić ruch na stronie internetowej.
Fanów z Warszawy do Tirany nie wybrało się wielu, pół samolotu z drużyną w środę, cały samolot w czwartek, kilkanaście osób dotarło do Albanii samochodami. Kilku z nich jeździ minibusem na każdy mecz w europejskich pucharach. Kiedy na ostatniej wyprawie do Rumunii auto zepsuło im się w szczerym polu, zostawili je na pastwę losu. Wrócili do Polski samolotem razem z Legią, za darmo.

- Albańczycy bardzo szanują Polaków - mówi 76-letni Naim Tyli, doktor hydrogeologii po Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. - Myśmy zawsze kochali naszych przywódców. Nasze umysły były zamknięte. Pojechałem do Polski i okazało się, że można było nie kochać Związku Radzieckiego. To było jak powiew świeżego powietrza. Lech Wałęsa to był w Albanii, proszę pana, bohater.

Tyli przyszedł wieczorem do hotelu tylko po to, by pogadać. Mówi perfekcyjnie po polsku, przez dwie godziny rozmowy zrobił jeden błąd w liczebniku. Nie wyrzeka się tego, że jego brat Ruzhdi był komendantem w armii i dzięki niemu Naimowi udało się dostać na studia w Polsce. Nie wiedział nawet, co to jest hydrogeologia. Jego znajomość polskiego wykorzystywano wiele razy. W Radiu Tirana słuchał audycji i miał czerwony guzik - gdyby ktoś zaczął mówić coś sprzecznego z doktryną, zagłuszał. Raz dostał też zlecenie z Ministerstwa Sportu.

- Zbigniew Boniek przylatywał z meczu Juventusu na spotkanie reprezentacji Polski do Tirany i potrzebował tłumacza. To było zaraz po Heysel i tych tragicznych wydarzeniach. Jechaliśmy samochodem z jakimś urzędnikiem, a pan Boniek pytał, gdzie się tak nauczyłem waszego języka. Mówiłem mu, że jestem samoukiem, ale nie wierzył. W końcu zapytał o bunkry. Że niby po co są? Kiedy odpowiedziałem, że na wypadek wojny, był ciekawy, kto jest naszym wrogiem. Odpowiedziałem, że "imperialiści z Zachodu", na co on odpowiedział: "Brawo" - i mrugnęliśmy do siebie okiem. Odwoziłem go także po meczu, już bez urzędnika. Przyznałem się do studiów na AGH, a on wtedy krzyknął: "Myślałem, że jesteś ubekiem!" - opowiada Tyli tak, jakby działo się to wczoraj.

Pytam Bońka, czy to prawda: Nie mówię nie, ale głowy bym nie nadstawił. Coś pamiętam, ale byłem myślami przed meczem - odpisuje. Godzinę później dodaje: Teraz pozbierałem myśli. Tak, miałem tłumacza w Albanii.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×