Dostaliśmy "gonga" i liczą nas do teraz - rozmowa z Rolandem Buchałą, zawodnikiem Energetyka ROW Rybnik
- Uważam, że trener Prasoł wykonał w Rybniku kawał dobrej roboty, bo z niczego ulepił drużynę, która od razu po spadku o coś walczyła - mówi Roland Buchała, który nie zdołał awansować z ROW do I ligi.
Z boku przyglądałam się waszym relacjom. Widać, że nie stoisz nad chłopakami z batem, tylko trafiasz do nich zupełnie odmiennym podejściem.
- Mamy genialną atmosferę i to przełożyło się na wyniki. W drużynach, z którymi awansowałem o klasę wyżej, w szatni aż "wrzało". Zawsze była tzw. pozytywna szyderka. Podobnie jest u nas. Chłopaki dostają dużo luzu i swobody. Większość mnie ostrzegała - dasz młodym palec, zjedzą ci całą rękę. Już dałem całą tę rękę, ale oni nie chcą gryźć dalej. Widać, że szanujemy się wzajemnie. Taka współpraca jest czymś naprawdę przyjemnym. Od półtora roku uprawiam zawód trenera i przeżywam jedne z lepszych chwil. Jeśli praca ma być taka na co dzień, to nic tylko żyć i z uśmiechem do niej chodzić.
Jesteś jednym z tych, którzy najgłośniej domagają się inwestowania w rybnicką młodzież.
- Przez minimum cztery noce miałem problemy z zaśnięciem. Nie byłem przyzwyczajony do tego typu uczucia. Gdy byłem w zespołach, które walczyły o awans, robiliśmy go zawsze. Najbardziej boli mnie to, że nie byłem z chłopakami przez cały sezon, a "wskoczyłem" jedynie na pięć ostatnich kolejek. Budowaliśmy jeden wspólny cel - u siebie nie wychodziło, ale na wyjazdach nadrabialiśmy. Tak czasami jest, że gdy jesteś przyciśnięty, to wychodzi, a jak masz trochę luzu, to jest odwrotnie. Całej drużynie wraz ze sztabem szkoleniowym i zarządem klubu zależało na I lidze. Ale piłka jest dlatego piękna, że czasami jesteś już w ogródku, a nagle stoisz poza nim i nawet nie widzisz tej grządki. Nagle jedna bramka, jedna sytuacja może zdecydować o tym, że runie twój plan, w którym miałeś ułożone święto, szampany, zabawę z kibicami i radość z rodziną. Niespodziewanie budzisz się, dostajesz "gonga", leżysz na podłodze i cię liczą. Szczerze powiedziawszy, liczą nas do teraz. W klubie jest zamieszanie, a z Miasta nie dochodzą żadne pozytywne informacje. A miało być tak pięknie. Miasto miało w nas zainwestować. Widać, że wszystkim odbiło się to czkawką i będzie odbijać przez długi okres.
Co się z wami stało w meczu z Limanovią? Przegraliście wszystko w mizernym stylu.
- To był czarny weekend dla piłki w Rybniku. Dzień wcześniej przegrałem jako trener mecz o mistrza juniorów na Górniku, a na koniec dostaliśmy po d**** od Limanovii. Co gorsza, po meczu okazało się, że remis dawał nam bezpośredni awans. Patrząc pod tym kątem, człowiek potem gdyba - co by było gdybyśmy się cofnęli i od początku zabunkrowali, i liczyli na jakąś kontrę...
Zagraliście tak, jak gracie w ostatnich kilku sezonach. Z wiarą, że wygra futbol.
- Nastawiliśmy się, że w piłce nie wolno liczyć na remis i wyniki rywali. Trzeba atakować. Gra nie kleiła się praktycznie wcale. Była straszna nerwówka z naszej strony. Po pierwszej połowie szczerze porozmawialiśmy, żeby po przerwie wyjść wysoko i agresywnie. Widać, to był błąd, bo Limanovia skutecznie skontrowała nas w swojej pierwszej akcji, pakując bramkę po rzucie rożnym. Potem nastąpił dopiero "bunkier-system". Czerwona kartka dla przeciwnika też nic nam nie dała. Rywal bronił się bardzo dobrze, a z gry byliśmy jeszcze gorsi niż w pierwszej połowie. Przez ostatnie pół godziny zamiast spokojnie próbować rozklepać, to pchaliśmy akcje na zasadzie wrzuta-afera, wrzuta-afera. Nie ma sensu patrzeć na to pod względem szkoleniowym, bo to siedzi w głowach. Taka jest psychika. Kibice naciskali, chociaż do 90. minuty pomagali jak mogli. Skończyło się jak się skończyło i jesteśmy teraz w głębokim dołku, z którego trzeba się jakoś wykopać i na nowo budować zaufanie.