Nie jesteśmy amatorami! Jesteśmy zawodowym Kopciuszkiem - rozmowa z Robertem Gajdą z Błękitnych Stargard Szczeciński
- To wierutne kłamstwo! Proszę napisać wielkimi literami: NIE JESTEŚMY AMATORAMI. Błękitni są zawodowym klubem - mówi SportoweFakty.pl pomocnik sensacyjnego półfinalisty Pucharu Polski Robert Gajda.
- Może nie aż tak, bo choć wygraliśmy 4:0, to nie było tak, że zdominowaliśmy Cracovię, prowadziliśmy grę i byliśmy cały czas przy piłce, ale nie można powiedzieć, że nasz awans to przypadek, bo przypadkiem nie wygrywa się dwa razy po 2:0.
Cracovię mogło uśpić - choć po pierwszym meczu nie powinno - to, że ostatnie dwa ligowe mecze przegraliście po 1:3.
- Na rzecz pucharu trochę poświęciliśmy ligę, trener porotował składem, ale postawiliśmy na puchar, bo umówmy się: nie jesteśmy klubem z takimi tradycjami i sukcesami, jak Cracovia. W tym roku obchodzimy 70-lecie klubu i skoro nadarzyła się taka szansa, to chcieliśmy na jubileusz osiągnąć sukces, a dla nas takim jest awans do półfinału Pucharu Polski - Błękitnych nigdy nie było w tej fazie rozgrywek!
Rewanż w Krakowie to najdłuższe 90 minut w pana karierze?- Pierwszy mecz z boiska wydawał mi się wyrównany, ale jak zobaczyłem go na wideo, to muszę powiedzieć, że byliśmy lepsi. W rewanżu to Cracovia nas zepchnęła do obrony, ale tego się spodziewaliśmy. Pierwsze 15-20 minut było ciężkie, ale po tym jak strzeliliśmy bramkę, wiedzieliśmy, że tylko kataklizm zabierze nam awans. Końcówkę graliśmy w "10", bo Ariel Wawszyk nie mógł kontynuować gry z powodu kontuzji i strzeliliśmy jeszcze jedną bramkę. Piękna sprawa.
Wasza droga do półfinału jest wyjątkowo długa, bo poza Cracovią pokonaliście wcześniej już pięciu innych rywali.
- W połowie lipca zaczęliśmy w Ozimku, tydzień później była Pogoń Siedlce. Potem szło tak "cyk, cyk, cyk" i doszło do półfinału. To jest jakiś kosmos i to do mnie nie dociera, a przecież mam 37 lat i mało mnie może zaskoczyć. Jak to mówią koledzy w szatni, niech bajka trwa. Telefon zostawiłem w autokarze, więc nie wiem, czy nasz wynik zrobił jakieś wrażenie, ale pewnie jednego czy dwa SMS-y dostałem...
- Do meczu z Lechem, bo pewnie to Lech awansuje dalej, mamy jeszcze chwilę i będziemy tym żyli, ale już w niedzielę mamy derby Pomorza Zachodniego - dla nas najważniejszy ligowy mecz sezonu. Tak samo jak dla Cracovii są ważne derby z Wisłą, tak dla nas najważniejszym meczem jest starcie z Kotwicą Kołobrzeg. Ale my postawiliśmy wszystko na puchar. Nawet prezes żartował przy obiedzie przed meczem z Cracovią, że ma imieniny i jeśli może sobie wybrać prezent, to od wygranej w derbach woli awans do półfinału.
Swoją postawą ujęliście nie tylko swoich kibiców, ale też fanów Cracovii, którzy po zakończeniu meczu zawołali was pod swój sektor i życzyli powodzenia.
- Byłem też po drugiej stronie i wiem, jak to jest, kiedy kibice są źli na ciebie po meczu. Nie spodziewałem się takiej reakcji kibiców Cracovii. Spodziewałem się szyderstw i tak się zaczęło, choć nie było tak najgorzej. Po końcowym gwizdku byliśmy w ekstazie. Biegaliśmy spod jednej trybuny pod drugą. Chcieliśmy dziękować wszystkim. To było bardzo fajne zachowanie kibiców Cracovii.- Pracę poza Błękitnymi ma tylko czterech z nas: ja, Marek Ufnal, Tomek Pustelnik i Maciek Więcek. Ale nie jest tak, że trenujemy w okrojonym składzie i to jest moim zdaniem jeszcze większy profesjonalizm, że mimo innych zajęć, trenujemy na pełnych obrotach i bez ulgi. Kiedy przychodzi czas obozu, bierzemy urlop. Ja na mecz z Cracovią też wziąłem urlop, ale na tym straciła moja rodzina, bo teraz wakacje będziemy mieć o trzy dni krótsze. Z drugiej strony mogła mnie zobaczyć w telewizji (śmiech). Mówię żonie i dzieciom, że to jest piękna historia Błękitnych i naszego miasta.
Z pana głosu wnioskuję, że to było dla was krzywdzące.
- Uważam siebie i wszystkich kolegów za zawodowców. Nie jesteśmy amatorami. To było dla nas krzywdzące, bardzo krzywdzące. Ja gram w piłkę profesjonalnie. Młodsi koledzy studiują i się uczą, ale w ekstraklasie nie ma studentów i uczniów? Błękitni są klubem zawodowym.
Byłem we wrześniu 2003 roku na takim meczu: Błękitni grali z przy Kałuży z Cracovią w ówczesnej II lidze. Pasy wygrały 3:2, a jedną z bramek zdobył 25-letni Robert Gajda...
- No chyba pan żartuje, że pan to pamięta?! To był szalony mecz. Wygrywaliśmy po golu Piotrka Kosiorowskiego, potem Kuba Wawrzyniak szybko dostał dwie żółte kartki, Cracovia strzeliła dwie bramki, a ja wyrównałem z głowy, ale potem Piotr Bania strzelił na 3:2. Przed rewanżem w Krakowie drugi trener Jarek Piskorz mi przypomniał tamto spotkanie i mówił, że bierzemy w ciemno to 2:3. Prawie się udało, bo dwie bramki strzeliliśmy, ale trzech nie udało się stracić (śmiech). To olbrzymi sukces Błękitnych. Jesteśmy Kopciuszkiem, ale jesteśmy zawodowym Kopciuszkiem.
Wybiegacie myślami do finału na Stadionie Narodowym?
- W lipcu przed pierwszym meczem w Ozimku Marek Ufnal był w Radiu Stargard i powiedział, że jego marzeniem jest występ w finale pucharu. Mieliśmy w szatni z niego dobrą polewkę. "Marek, w tym wieku mieć taką fantazję, to tylko pozazdrościć!". A teraz co? Jeszcze dwa mecze i będę go musiał za to przepraszać. I wie pan co? Przeproszę go z przyjemnością!
Lech wydaje się być trudniejszym rywalem od Cracovii.
- Po Ozimku graliśmy tylko z drużynami z wyższych lig, bo z Pogonią Siedlce, Chojniczanką, GKS-em Tychy i teraz z Cracovią. Trochę się baliśmy, bo z Pasami był mecz i rewanż, a w dwumeczu nie można mówić o przypadku. Jak mi ktoś powie, że przypadkiem przeszliśmy Cracovię, to się nie zgodzę. W rewanżu nie byliśmy lepsi, ale zasłużenie awansowaliśmy. Współczuję trochę Cracovii, ale nie mam aż tak dobrego serca, żeby zamienić się z nią miejscami, bo nie lubię przegrywać. Nigdy.
Puchar Polski: Cracovia Kraków - Błękitni Stargard Szczeciński 0:2