Aż chce się bić - rozmowa z Kamilem Glikiem

Kamil Glik nie ma wątpliwości, że dokończy sezon w Torino. A co potem? Nie wiadomo. Jak podkreśla filar obrony reprezentacji - chce co roku walczyć o mistrzostwo i grać w europejskich pucharach.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

To chyba miłe, kiedy Zbigniew Boniek prosi pana przez Twittera, żeby przestał pan już strzelać gole w Serie A, bo za chwilę go pan dogoni?

Kamil Glik: Wiadomo, że prezes ma poczucie humoru i w takich kategoriach traktuję jego wypowiedź. Jest mi bardzo miło, Boniek rządzi teraz PZPN, ale we Włoszech to wielka postać znana z boiska i takimi wpisami robi mi jeszcze reklamę.
Zdobył pan cztery ostatnie gole dla Torino, w tym sezonie - już pięć.

- Pokonałem bramkarzy Cagliari, Palermo, Genoi i Milanu. Wszyscy mówią o tych bramkach głównie dlatego, że inni zawodnicy mojej drużyny mieli mniej szczęścia. Statystyki są ważne, ale satysfakcję daje mi przede wszystkim to, że były z tego punkty.

Gol strzelony Palermo smakował podwójnie? To tam zderzył się pan z Serie A i przez pół roku siedział na ławce rezerwowych.

- Nie spędziłem tak dużo czasu, żeby czuć się byłym piłkarzem tej drużyny. Od kiedy odszedłem z Palermo, zmienili się tam nie tylko zawodnicy. Dyrektor Walter Sabatini, który mnie sprowadzał do klubu pracuje teraz w Romie. Często rozmawiamy, on zawsze we mnie wierzył i od początku powtarzał, że moja kariera we Włoszech jeszcze się ułoży.

Spodziewał się pan, że uda się panu tak wybić akurat w Torino?

- Jestem tu już czwarty sezon, ale przeszedłem długą drogę. Od gościa, który w Palermo nie powąchał nawet boiska w Serie A, po pierwszego od 1960 roku kapitana Torino z innym niż włoski paszport. Odchodziłem trochę w nieznane, były momenty zwątpienia. Z Palermo uciekłem do Bari na wypożyczenie, po to, żeby w ogóle grać, ale panował tam straszny bałagan i nie udało się utrzymać w pierwszej lidze. W tamtym czasie poznałem jednak bardzo ważną osobę - trenera Giampiero Venturę, który później odszedł do Torino i o mnie pamiętał. Nie spodziewałem się, że przechodząc do Serie B zrobi taki krok w przód, w trzy lata z drugiej ligi znaleźliśmy się w 1/16 Ligi Europejskiej.

Jak się zdobywa uznanie we Włoszech?

- Zacząłem od waleczności, nie cofałem nogi, później przyszedł czas na inne rzeczy. Byłem bardzo młodym zawodnikiem, miałem 21 lat, przyszedłem po naukę, miałem za sobą pięćdziesiąt meczów w ekstraklasie, ale przecież poziomów ekstraklasy i Serie A nawet nie da się porównać. Trener Ventura w przeszłości wychował świetnych zawodników - Leonardo Bonucciego, Andreę Ranocchię, poszli do wielkich klubów. Tacy piłkarze, jak Ciro Immobile czy Alessio Cerci nie są jakimiś geniuszami, a po treningach z Venturą także trafili do lepszych zespołów. Ventura nade mną też pracuje każdego dnia, wyciska maksa. Oczywiście mam mocny charakter, chęć do pracy i udało się to wszystko połączyć. Wybranie Torino, jako klubu też było świetnym posunięciem. Miałem przecież także inne propozycje, choćby powrotu do Polski po pierwszym nieudanym roku. Zacisnąłem jednak zęby i postanowiłem walczyć.

A teraz myśli pan o transferze?

- Ofert nie mam, obowiązują mnie jeszcze dwa lata kontraktu. Jestem pewny, że dokończę tu sezon, a później zobaczymy. Trzeba się będzie zastanowić, mam swoje ambicje, chciałbym co roku walczyć o mistrzostwo, grać w europejskich pucharach. Jeśli miałbym gdzieś odejść, to tylko do drużyny grającej lepszą piłkę, nie będę robił zmiany dla zmiany, bo w Turynie żyje mi się świetnie. Świetnie czuje się tu moja rodzina, niczego nam nie brakuje. Na pewno, gdy przyjdzie się pożegnać z klubem, łezka mi się w oku zakręci.

Jest pan ulubieńcem kibiców. Da się w ogóle przejść przez miasto?

- Łatwo nie jest. To są ludzie przywiązani do drużyny, interesują się wszystkim co dotyczy klubu i oczywiście rozpoznają piłkarzy na ulicach. Powiem nieskromnie, w centrum muszę się co kilka kroków zatrzymywać i pozować do zdjęć. Ale nie chodzę w czapce, kapturze i ciemnych okularach. Popularność jest miła, nie sprawia mi problemów.

Wreszcie wyrósł pan także na lidera obrony reprezentacji.

- Poza kilkoma miesiącami w Palermo w każdym klubie, w którym grałem, byłem podstawowym zawodnikiem. Zależało mi, żeby przełożyło się to na reprezentację i w końcu się to udało. Jeśli w marcu wygramy z Irlandią, jestem przekonany, że pojedziemy na Euro 2016. W drużynie jest niesamowita atmosfera, trener Adam Nawałka żyje kadrą każdego dnia. To naprawdę duża wartość, selekcjoner dzwoni po naszych meczach ligowych, odwiedza nas, w Turynie jest już trzeci raz. Takie zachowanie trenera daje mi poczucie, że jestem potrzebny reprezentacji, nie ma nic cenniejszego niż codzienne wsparcie od trenera. To wszystko wytworzyło taką atmosferę, że wszyscy chcą przyjeżdżać na zgrupowania i bić się za reprezentację. A Franciszek Smuda i Waldemar Fornalik nie znaleźli czasu, by przyjechać do Turynu chociaż raz. Fornalik latał za to na mecze Borussii, jak grała w Lidze Mistrzów z Arsenalem.

Nie jest przypadkiem za słodko?

- Po porażce zrobi się gorzko, zdaję sobie sprawę, że to wyniki są najważniejsze. Ale kiedyś przyjeżdżaliśmy do hotelu i jeszcze przed pierwszym treningiem była krytyka i doszukiwanie się jakichś skandali, które nie pozwalały skupić się na pracy. To się zmieniło. Nie popadam w hurraoptymizm, jestem zadowolony, ale stąpam twardo po ziemi. Wszystko jest w naszych głowach.

Rozmawiał: Michał Kołodziejczyk

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×