Gwiazdy od kuchni: Luis Suarez
- Według mediów byłem już nurkiem, płaczkiem i aktorem. Nazwano mnie też rasistą. Prasa nigdy nie pisała o mnie pozytywnie - mówi o sobie Luis Suarez, napastnik FC Barcelony.
Urugwaj jest niewielkim państwem, liczącym około trzech i pół miliona mieszkańców. Jak w każdym kraju Ameryki Południowej, futbol jest tam traktowany niemal jak religia. Reprezentacja grająca tradycyjnie w błękitnych koszulkach w końcu dwukrotnie triumfowała w mistrzostwach świata, a ich wygrana 2:1 z Brazylią w finale na Maracanie w 1950 roku do dziś śni się Canarinhos po nocach i urosła do miana narodowej legendy. Nic więc dziwnego, że młodziutki Luis pewnego dnia zaczął kopać z braćmi łaciatą piłkę. - To się zaczęło jak miałem cztery lata - wspomina. - Biegałem szybciej z piłką przy nodze niż bez niej. - Luis był bardzo odważnym chłopcem - dodaje Paolo. - Jestem od niego starszy o sześć lat i kiedy graliśmy z kumplami na ulicy, on zawsze chciał do nas dołączyć. Nie dbał o to, że był młodszy. Na początku moi koledzy dawali mu fory, ale kiedy zaczął wszystkich mijać zwodami, nikt nie odstawiał już nogi.
Salto i Montevideo dzieli aż prawie pięćset kilometrów. Stolica Urugwaju to niespełna półtoramilionowa metropolia, leżąca u ujścia rzeki La Plata i stanowiąca główny ośrodek administracyjny, gospodarczy, handlowy, kulturowy oraz naukowy kraju. Słynie z zabytkowej starówki, cytadeli, olbrzymiej statuy bohatera narodowego - Jose Gervasio Artigasa, katedry Najświętszej Marii Panny, ratusza, zbudowanej z kutego żelaza XIX-wiecznej hali targowej oraz wzgórza Cerro de Montevideo, stanowiącego doskonały punkt obserwacyjny. - Montevideo to przyjemne, czyste i kompaktowe miasto - mówi Helen. - Nie ma tu aż tylu pięknych budowli co w innych metropoliach Ameryki Południowej. Nad morzem oddzielającym Montevideo oraz Argentynę nie uświadczyliśmy żadnej plaży, a jedynie ogromny falochron. Obiad zjedliśmy w jednej z restauracji w hali targowej Mercado del Puerto. To gigantyczny budynek, podobny do londyńskiego Spitalfields. W środku było kilka miejsc, w których można było usiąść bezpośrednio przy grillu i zamówić mięso przyrządzone według własnych preferencji. To nie najlepsze lokale dla wegetarian, bo steki były wielkości encyklopedii. Gdy Luis miał sześć lat, Rodolfo dostał pracę w fabryce słodyczy El Trigal w Montevideo. W Salto ciężko było o zatrudnienie, więc wkrótce do stolicy przeniosła się cała rodzina oprócz... środkowego z rodzeństwa. Młody chłopak był tak zżyty z Salto, że ubłagał rodziców, aby ci pozwolili zostać mu z babcią. Po miesiącu jednak i Luis znalazł się w Montevideo. - Przenosiny do innego miasta niosły za sobą również zmianę sposobu mówienia - wspomina Suarez. - Ludzie gadali tam zupełnie inaczej i oczywiście na początku nabijali się ze mnie.
W Montevideo Sandra wreszcie mogła robić coś więcej poza zajmowaniem się domem. Znalazła zatrudnienie jako sprzątaczka w dzielnicy Tres Cruces. W tym samym rejonie Luis rozpoczął naukę w szkole podstawowej nr 171. Młodzieniec z miesiąca na miesiąc zdradzał również coraz większy talent do futbolu. W Montevideo swoją siedzibę ma niezliczona liczba klubów piłkarskich, z których najbardziej znane to Penarol oraz Nacional, oba założone jeszcze w XIX wieku. - Po przyjeździe do miasta od razu zaczęliśmy szukać dla niego drużyny - opowiada mama Luisa. - Dowiedziałam się o klubie Urreta, gdzie podobno było wielu ludzi z pieniędzmi, więc zabrałam go właśnie tam. Kilka dni później wszedł na boisko z ławki w jakimś towarzyskim meczu. Jego drużyna przegrywała wtedy 0:2, a on strzelił trzy gole i poprowadził swój team do zwycięstwa 3:2.
Suarezowi juniorowi ciężko było zaaklimatyzować się w stolicy. Tęsknił za swoim poprzednim miejscem zamieszkania, gdzie czuł się zdecydowanie bezpieczniej i gdzie mógł pograć z przyjaciółmi na trawie w futbol na bosaka. W Montevideo tak się nie dało, dlatego jak tylko kończył się rok szkolny, wyjeżdżał na całe wakacje do babci do Salto. Na co dzień jednak pilnie trenował w klubie Urreta, a później w Nacionalu, gdzie trafił zauważony przez Wilsona Pireza. - Posiadał niesamowite umiejętności jak na chłopca w tym wieku - zauważa skaut - To był wspaniały, dobrze wychowany chłopak. Każdy mówił, że wyrośnie z niego wielki zawodnik. Luis miał nadzieję, że pewnego dnia uda mu się przebić na największe stadiony w kraju. Zaprzyjaźnił się również z kilkoma chłopakami, z którymi jeździł na treningi. - Martin, Leonardo i Victor - wylicza. - Praktycznie mieszkałem u nich w domu, bo ich rodzice kochali mnie jak syna, a my traktowaliśmy się nawzajem jak bracia.
Gdy Luis zaczynał czuć się coraz lepiej w Montevideo, związek Sandry i Rodolfo dobiegł końca. Mężczyzna zostawił żonę i dzieci, więc kobiecie było naprawdę ciężko wykarmić liczne potomstwo. - Moje życie rodzinne poważnie się skomplikowało, kiedy rodzice się rozeszli - mówi piłkarz. - Ciężko mi było skoncentrować się na czymkolwiek. Młodzieniec złapał wpadł w dołek, bo nie mógł ścierpieć nowej sytuacji. Suarez nie potrafił również zrozumieć otaczającej go rzeczywistości i pogodzić się z nią. - To były ciężkie czasy - wspomina. - Rodzice rozwiedli się i byliśmy familią, która tak naprawdę nigdy nie mogła dokonać żadnego wyboru. Nigdy nie mogłem powiedzieć mamie lub tacie "chcę te buty" i po prostu przekonać ich do dokonania zakupu. Taka to właśnie była rzeczywistość. Chłopak coraz częściej buntował się dosłownie przeciwko wszystkiemu. - Do dwunastego roku życia wiedziałem, że chcę profesjonalnie grać w futbol - zwierza się. - Pomiędzy dwunastym a czternastym rokiem życia w sporcie jednak nic mi nie wychodziło oraz nie chciało mi się uczyć. Nie lubiłem trenować. Czerpałem przyjemność tylko z rozgrywania meczów, a w ten sposób bardzo trudno cokolwiek osiągnąć. Byłem naprawdę zły. Buntowałem się, a to działało przeciwko mnie.
To, że w domu Suarezów się nie przelewało, potwierdza historia z 1998 roku. Wtedy właśnie Luis otrzymał propozycję wyjazdu na narodowy obóz treningowy do La Platy, ale musiał ją odrzucić ze względów finansowych. - Marzenia stały się rzeczywistością, ale odmówiłem, bo nie było mnie stać nawet na nową parę butów - wspomina. Niechęć do otaczającego świata sprawiła, że Suarez w pewnym momencie postanowił zrezygnować z gry w futbol. Na szczęście przyszedł czas, że zmądrzał i wrócił do drużyny Nacionalu. - Życie nieźle dało mu w kość - mówi Wilson Pirez. - Mentalnie nie był jeszcze gotów, żeby zostać piłkarzem, ale trudne dzieciństwo sprawiło, że stał się niesamowicie głodny sukcesów.
W okresie buntu chłopak z Salto w ogóle nie interesował się nauką. Skaut Nacionalu wspomina jednak, że w przypadku jednego z przedmiotów młodzieniec był wzorowym uczniem: - Pamiętam, że Luis zawsze uwielbiał matematykę. Nigdy nie narzekał, kiedy musiał odrobić zadanie domowe z matmy, bo po prostu czerpał z tego przyjemność. To by była niepowetowana strata, gdyby wyrósł z niego ktoś inny niż profesjonalny piłkarz, ale w razie czego na pewno poradziłby sobie jako księgowy. Przeznaczeniem Suareza był jednak futbol. Nastolatek trenował z siódmą drużyną Tricolores, pokazując od czasu do czasu wachlarz swoich ponadprzeciętnych umiejętności. Luis nie przykładał się jednak do ćwiczeń oraz za dużo eksperymentował z alkoholem, więc pewnego dnia zaistniała obawa, że będzie musiał pożegnać się z teamem. Koordynator zespołów młodzieżowych, Daniel Enriquez, wyraźnie to zasugerował Wilsonowi Pirezowi, lecz skaut ubłagał go o jeszcze jedną szansę dla swojego protegowanego. Mężczyzna zgodził się pod warunkiem, że to będzie naprawdę ostatnia szansa. - Kolejnej nie będzie, więc spróbuj mnie nie zawieść - rzekł Pirez do Luisa. - Jeśli chcesz coś osiągnąć w futbolu, musisz wykorzystać tę szansę. - Mam czternaście lat i nie wiem jeszcze, czy w przyszłości zostanę zawodowym piłkarzem - myślał sobie Luis po słowach skauta. - Muszę jednak spróbować zajść tak daleko jak to możliwe. Trzeba myśleć o rodzinie i o tym jak jej pomóc. Czas podjąć wyzwanie. W końcu chłopak pojawił się na treningu i zobaczył jak jego koledzy ćwiczą w nowych butach, które otrzymali z klubu. - Jeśli chcesz takie same, musisz zacząć trenować - usłyszał.
W dzisiejszych czasach większość mediów uważa Luisa Suareza za szalonego człowieka. Według przekazywanych z ust do ust opowieści, pierwszy popis braku kontroli nad emocjami piłkarz dał już jako piętnastolatek, kiedy to w spotkaniu drużyn młodzieżowych uderzył "z byka" sędziego. Arbitrowi popłynęła krew z nosa, a chłopak obejrzał za to czerwony kartonik. Wszelkie próby dotarcia do oficjalnych notatek opisujących tamto wydarzenie spełzły jednak na niczym. Nawet człowiek zajmujący się wówczas występkami dyscyplinarnymi młodych piłkarzy, Enrique Moller, nie może sobie przypomnieć szczegółów tamtego incydentu. Ba, w żadnej gazecie z tamtych lat nie ma wzmianki o piętnastolatku imieniem Luis, który zaatakował arbitra w trakcie meczu. Logika podpowiada, że notatka z takiego zdarzenia powinna się znaleźć choćby w archiwum Urugwajskiej Federacji Piłkarskiej, lecz tak nie jest. Nacional również nie posiada stosownego dokumentu w tej sprawie. Dopiero po kilku rozmowach z osobami z urugwajskiego środowiska sędziowskiego udało się ujawnić nazwisko domniemanej ofiary Suareza. To arbiter Luis Larranaga.