Andrij Szewczenko - ukraiński fenomen cz. I

- Dla mnie nie ma znaczenia, kto strzeli gola. Najważniejsze, żeby zwyciężyła drużyna, której barw bronię - mówi Andrij Szewczenko, najwybitniejszy piłkarz ukraiński od czasów Ołeha Błochina.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski

Dwirkiwszczyna to licząca niespełna ośmiuset mieszkańców wieś położona w obwodzie kijowskim, około sto kilometrów na wschód od stolicy Ukrainy. To właśnie tam 29 września 1976 roku przyszedł na świat "Szewa", jak często nazywany jest przebywający już na sportowej emeryturze laureat Złotej Piłki France Football za rok 2004. Choć wiele rodzin u naszych sąsiadów żyło wówczas w skrajnej biedzie, to rodzina Szewczenków nie mogła narzekać. Ojciec Andrija, Mykoła, był wojskowym, a matka, Lubow, pracowała w przedszkolu. Chłopak wraz ze swoją o trzy lata starszą siostrą Ołeną miał spokojne dzieciństwo. Jego ulubionym zajęciem była oczywiście gra w piłkę nożną, ale uwielbiał również jeździć na łyżwach czy wędkować w asyście ojca. Wakacje rodzina zazwyczaj spędzała nad Morzem Czarnym. - Andrij był uroczym chłopcem, ale często zmuszał mnie do podnoszenia głosu, a czasem również musiał dostać klapsa - opowiada mama futbolisty.

Co ciekawe, niewiele zabrakło, a "Szewa" nie urodziłby się na ukraińskiej wsi, a w... niemieckim mieście - tak jak jego siostra. - Mój ojciec był radzieckim oficerem, który stacjonował w Poczdamie. Krótko przed moim przyjściem na świat rodzice jednak wrócili na Ukrainę - mówi piłkarz. - Nie znam dokładnych przyczyn ich powrotu, ale prawdopodobnie chodziło o tęsknotę za ojczyzną. Kilka lat później tata otrzymał propozycję pracy w NRD, ale ją odrzucił pomimo tego, że była bardzo atrakcyjna pod względem finansowym. Nie chciał, żebyśmy żyli na emigracji.

Gdy Andrij miał trzy latka, rodzina Szewczenków przeniosła się z Dwirkiwszczyny do Kijowa, gdzie Mykoła dostał pracę. Niedługo potem futbol bez reszty zawładnął duszą chłopca. - Syn przepadał na całe dnie. Chodził na plac za szkołą i wracał do domu cały umorusany i podrapany, ale również dumny z tego, że strzelił trzy gole - wspomina mama "Szewy". - Próbowaliśmy przemówić mu do rozsądku, że nie stać nas na to, żeby co miesiąc kupować mu nowe buty, lecz on był gotów grać nawet na bosaka. Pewnego razu złamał rękę, a następnego dnia już biegał po boisku. Wtedy zrozumieliśmy, że za nic w świecie nie uda nam się zabić w nim miłości do futbolu.

Mykoła nigdy nie był fanem piłki nożnej. Marzył, że jego syn pewnego dnia tak jak on wstąpi do armii. Talent i pasję do futbolu Andrij odziedziczył jednak po dziadku Hryhoriju. - Jego taniec z piłką był czymś nieprawdopodobnym. Cała wioska przychodziła, żeby go podziwiać - opowiada ojciec "Szewy". W tej chwili trudno ustalić, kiedy dokładnie Andrij miał swój pierwszy kontakt z piłką. - Wydaje mi się, że on gra w futbol od kiedy zaczął chodzić - mówi Wołodymyr, wujek piłkarza. Jego słowa wcale nie muszą być na wyrost, skoro odwiedzając brata natknął się na dwuletniego szkraba z zabandażowaną głową, uszkodzoną podczas zabawy z piłką w kuchni.

Jaki jest wymarzony prezent dla chłopca zafascynowanego futbolem? Oczywiście łaciaty i okrągły. Wołodymyr podczas jednej z zagranicznych podróży służbowych nabył nowiutką piłkę Adidasa, którą podarował bratankowi na urodziny. - Andrij był tak szczęśliwy, że zapomniał o gościach i wybiegł z domu prosto na boisko - wspomina wujek piłkarza. Podwórkowe mecze rozgrywane były w sąsiedztwie biur wielu różnych instytucji. Dzięki temu talent "Szewy" został dostrzeżony przez Ołeksandra Szpakowa - trenera w piłkarskiej akademii Dynama Kijów. Szkoleniowiec zaprosił dziewięcioletniego Andrija na trening, co bardzo nie spodobało się jego ojcu, który wciąż miał nadzieję, że syn będzie w przyszłości wojskowym. - Chciałem go ukarać - zabroniłem mu chodzić na treningi i w ogóle wychodzić ze swojego pokoju. Mieszkaliśmy jednak na pierwszym piętrze, więc wystarczyła chwila nieuwagi i uciekał na boisko przez okno - opowiada Mykoła.

26 kwietnia 1986 roku to czarna data w historii Ukrainy. To właśnie wtedy doszło do przegrzania reaktora jądrowego bloku energetycznego numer cztery elektrowni atomowej w Czarnobylu, na skutek czego nastąpił wybuch wodoru i pożar. Efektem tej jednej z największych katastrof przemysłowych XX wieku było rozprzestrzenienie się substancji promieniotwórczych. Choć elektrownię od Kijowa dzieli aż sto dziesięć kilometrów, to ze względów bezpieczeństwa tamtejsze dzieci ewakuowano. Piłkarska kariera dziewięcioletniego Andrija Szewczenki została więc tymczasowo zahamowana, a chłopiec tak jak tysiące rówieśników trafił na trzy miesiące do rosyjskiego Azowa, położonego na wybrzeżu Morza Czarnego. - Wtedy tak naprawdę ta katastrofa zbytnio nas nie dotknęła. Oczywiście dla wielu ludzi miała ona straszne konsekwencje, ale o skutkach mówiło się głównie na Zachodzie. Przed nami wszystko trzymano w tajemnicy - wspomina "Szewa". - Dopiero teraz, po wielu latach, gdy zaczęło się pojawiać mnóstwo chorób genetycznych, dostrzegliśmy skalę tej katastrofy. Ludzie nie tylko chorują, ale potracili również swoje domy i dobytki - dodaje piłkarz, który założył fundację pomagającą dzieciom zmagającym się z wadami wrodzonymi, pojawiającymi się na skutek wybuchu reaktora w Czarnobylu.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×