Yuki Kawauchi: poznaj najbardziej szalonego biegacza świata

To fenomen. Człowiek, który pracuje na pełnym etacie, nie posiada trenera, menedżera czy sponsora, nawiązuje równorzędną walkę z zawodowcami i często ich pokonuje. Startuje praktycznie co weekend.

Michał Fabian
Michał Fabian

Czołowi biegacze długodystansowi startują w ciągu roku w dwóch - góra w trzech - maratonach. Panuje przekonanie, że to zbyt morderczy wysiłek, by podejmować go częściej. Na najwyższym poziomie nie da się przebiec 42,195 km pięć, siedem czy dziesięć razy w roku. A przynajmniej tak się wszystkim wydawało.

W Japonii jest bowiem pewien zawodnik, który od kilku lat przeczy wszelkim regułom. 27-letni Yuki Kawauchi wyznaje jedną zasadę: "startować jak najczęściej". To jeszcze akurat nic nadzwyczajnego, bo i w Polsce znajdziemy biegaczy, którzy praktycznie co tydzień stają na starcie rozmaitych biegów. Tyle że w większości przypadków ich celem jest "zaliczenie" maratonu, półmaratonu czy "dychy", zdobycie medalu do kolekcji, kultywowanie pasji. Yuki zaś co tydzień bije się o zwycięstwo. I to w zdecydowanie silniejszej stawce niż nad Wisłą.
Biegi długodystansowe w Kraju Kwitnącej Wiśni cieszą się ogromną popularnością. Są - bez cienia przesady - jednym ze sportów narodowych. Zdolnych zawodników nie brakuje, podobnie jak pieniędzy na ich szkolenie i utrzymanie. Najlepsi trafiają albo do zespołów korporacyjnych (sponsorowanych przed duże firmy - np. Toyotę, Hitachi, Hondę, Panasonic), albo do uniwersyteckich. Kawauchi wyłamuje się z tego układu. Nie należy do żadnego klubu, nie reprezentuje żadnej uczelni. Nie posiada trenera, menedżera ani sponsora.

Jogging, czyli 5 minut na kilometr

Posiada za to pracę na pełnym etacie. Zatrudnia go rząd prefektury w Saitamie, Yuki jest urzędnikiem w szkole wyższej. Pracuje od poniedziałku do piątku, od 12.45 do 21.15. Trenuje rano, przed wyjściem do biura. W większość dni roboczych pokonuje ok. 20 km. Twierdzi, że to "jogging". Faktycznie, tempo - jak na jego możliwości - jest dość wolne (ok. 5 minut na kilometr). Jedynie w środę przyspiesza, gdy wykonuje interwały. A w weekend, praktycznie każdy, jedzie na zawody.

Łącznie w tygodniu pokonuje ok. 140 km. Profesjonaliści mają "w nogach" więcej - ok. 200 km. Yuki widzi w tym jednak pewną zaletę. - W porównaniu z innymi zawodnikami, reprezentującymi podobny poziom, nie jestem w stanie wykonać trudniejszych treningów z powodu obowiązków zawodowych. Rano biegam więc na małej intensywności. Dzięki temu więcej sił mogę włożyć w weekendowe starty - wyjaśnia.

Wiele razy słyszał pytanie: dlaczego nie rzucisz pracy i nie poświęcisz się bieganiu w pełni? Twierdzi, że taki układ by mu nie odpowiadał. - Bieganie nie jest dla mnie zarabianiem pieniędzy, jest wolnością. Nie posiadam trenera, który mówiłby mi, że to, co próbuję zrobić, jest szalone. Jeśli chcę przebiec 10 maratonów w roku, to nikt mi nie powie, żebym tego nie robił. Bycie finansowo niezależnym daje mi wolność do robienia tego, co chcę - powiedział w rozmowie z "Running Times".

Przygodę z bieganiem Kawauchi zaczynał w dzieciństwie, ścigając się z matką. Trenował w szkole, później na studiach, ale nie załapał się do żadnego z zespołów korporacyjnych. Zdecydował, że będzie biegać tylko dla przyjemności. Z czasem jednak osiągał coraz lepsze rezultaty. Pierwszy maraton pobiegł w 2009 roku, przełom nastąpił dwa lata później.

Pamiętna końcówka w Tokio

Sławę Kawauchiemu zapewnił maraton w Tokio w 2011 roku. Wielu fanów biegania do dziś ma w pamięci pasjonujący finisz tamtego biegu. Po zwycięstwo zmierzał Etiopczyk Mekonnen, po drugie miejsce Kenijczyk Biwott. Kamera japońskiej telewizji skupiła się jednak na walce o trzecią lokatę, bo był w nią zaangażowany reprezentant tego kraju. Yoshinori Oda (z korporacyjnego zespołu Toyoty) biegł ramię w ramię z Kenijczykiem Cyrusem Njuim.

Nagle jednak w tle pojawił się zawodnik z numerem 16. Kawauchi zbliżał się do wspomnianej dwójki, w końcu dopadł rywali, a gdy rozpoczęli 40. kilometr, przypuścił szaleńczą szarżę na zbiegu. Na jego twarzy rysował się wielki ból. Biegacz-urzędnik wyglądał tak, jakby za chwilę miał wyzionąć ducha. Cały czas jednak podkręcał tempo. Najpierw zgubił rodaka, wkrótce także biegacza z Afryki. Wpadł na metę z wynikiem 2:08:37 (był to wówczas jego rekord życiowy). Absolutnie kosmicznym jak na szerzej nieznanego amatora.

Zobacz niesamowitą końcówkę maratonu w Tokio sprzed czterech lat

Po przekroczeniu linii mety padł z wyczerpania. To dla niego nic niezwykłego. Kawauchi - mówiąc kolokwialnie - często "idzie w trupa". Gdy kończy zawody, pada, "odpływa", pojawia się ekipa medyczna, biegacz opuszcza strefę mety na noszach.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×