Presja była niewyobrażalna - wywiad z Gregiem Surmaczem, byłym skrzydłowym Anwilu
- We Włocławku powstała taka presja, że ja w ogóle nie wyobrażałem sobie, że tak może być. Nagle wszyscy zaczęli mówić, że ten sezon jest stracony - podsumował sezon w Anwilu skrzydłowy Greg Surmacz.
Michał Fałkowski: W trakcie sezonu powiedziałeś mi kiedyś takie słowa, że bardzo nie chcesz być częścią tej historii Anwilu Włocławek, o której nikt nie będzie chciał pamiętać. Na przykład gdy nie awansujecie do play-off...
Greg Surmacz: Pamiętam te słowa, pamiętam tę rozmowę. Co mogę dzisiaj powiedzieć...- Już tak. Jednak trochę czasu już upłynęło. Człowiek był wkurzony podczas sezonu, także tuż po jego zakończeniu, ale teraz jest już inaczej. Od kilku tygodni przebywam w Kanadzie, wróciłem do rodziny, uspokoiłem się, odetchnąłem, spojrzałem na wszystko z dystansu i tyle... Czas iść do przodu, a nie patrzeć ciągle wstecz.
Jeśli jednak pozwolisz to wrócimy trochę do tego, co było. Bo przecież dla ciebie ten sezon nie był do końca taki nieudany...
- Mówisz o moich występach indywidualnych? Rzeczywiście, to nie był po tym względem nieudany sezon.
Nazywaj rzeczy po imieniu: najlepszy sezon w Polsce.
- Statystycznie rzecz biorąc: tak.
8,1 punktu, 4,5 zbiórki, średnio ponad dwie i pół kwarty w meczu. Ani w AZS Koszalin, ani w PGB Baskecie Poznań nie grałeś tak długo czy tak skutecznie.
- Rzeczywiście. Dotychczas w całej mojej karierze w Polsce byłem ustawiany jako zawodnik zadaniowy. Często ten, który pojawiał się w grze z ławki, miał dać dobrą zmianę, przede wszystkim powalczyć w obronie, powalczyć również o zbiórki, dać z siebie wszystko w defensywie, a na końcówki czy kluczowe momenty meczów i tak wchodzili inni zawodnicy. We Włocławku jednak było inaczej. Od początku miałem dużo grania i myślę, że zapracowałem sobie na to. Bardzo wcześnie zacząłem treningi zeszłego lata, w Anwilu pojawiłem się w niezłej formie i to na tyle niezłej, że nawet jak wypadłem z gry na około miesiąc, to i tak szybko wróciłem do dyspozycji jeszcze przed rozpoczęciem sezonu.Pamiętam naszą rozmowę przed sezonem. Mówiłeś, że najbardziej to chcesz udowodnić sobie, że możesz grać na niezłym poziomie jako gracz pierwszej piątki...
- I udowodniłem. Myślę, że pokazałem się z niezłej strony.
...dodawałeś jednak również, że jako gracz pierwszej piątki w solidnym zespole. Niestety, Anwil w rozgrywkach 2014/2015 był co najwyżej przeciętny.
- Bardzo słabo rozpoczęliśmy ten sezon. Nadzwyczaj słabo i chyba nikt się tego nie spodziewał. Przegraliśmy pierwszy mecz, potem drugi, trzeci i czwarty. Klub zwolnił trenera, przyszedł nowy i wydawało się, że idzie ku lepszemu. Pamiętaj, że końcówkę roku mieliśmy naprawdę niezłą. Z ostatniej pozycji w tabeli wywindowaliśmy się w środek stawki, byliśmy o krok od play-off. Także nie do końca ten sezon był taki nieudany całkowicie. Mieliśmy lepsze i gorsze momenty, choć oczywiście tych gorszych było więcej.- Myślałem o tym nawet za dużo w trakcie sezonu. Teraz już przestałem.
I co sobie myślałeś?
- Nie ma sensu do tego wracać, ale uważam, że gralibyśmy w play-off.
Do czego zatem jest sens wracać?
- Wiesz... Jednej rzeczy nie mogę zrozumieć. Początek sezonu, przegraliśmy pierwszy mecz w Toruniu. Trudno, zdarza się. Nie wytrzymaliśmy ciśnienia, zagraliśmy słabo. Ale nie zawsze wygrywa się na inaugurację. Tymczasem we Włocławku powstała taka presja, że ja w ogóle nie wyobrażałem sobie, że tak może być. Niewyobrażalna. Nagle wszyscy zaczęli mówić, że ten sezon jest już stracony, że wszystko jest nie tak, że trzeba zmian, zwolnień. I to było widać w klubie. Trenowaliśmy, ale w powietrzu czuć było gęstą atmosferę, nerwowość. Także wśród ludzi w sztabie trenerskim czy pracowników klubu. I zamiast pracować w spokoju, ta spirala złych emocji nakręcała się coraz bardziej.
Czy brak akceptacji dla porażki to zła rzecz?
- To nie jest zła rzecz, ale jednocześnie trzeba zrozumieć, że nie zawsze da się wygrywać.
Kibic zawsze wybaczy, gdy zawodnik daje z siebie wszystko.- Ja nie mam sobie nic do zarzucenia. Walczyłem i grałem na maksa w każdym meczu.
Ale nie wszyscy tak "pracowali"...
- To już nie jest pytanie do mnie.
Presja to zła rzecz? Presja raczej motywuje do działania, sprawia, że jesteś bardziej zdeterminowany.
- Albo tak mocno przygniata, że cokolwiek byś nie zrobił, zrobisz to źle. Wszystko zależy od sytuacji i charakteru sportowca. Niestety, we Włocławku atmosfera jest bardzo trudna i nie każdy umie sobie z nią poradzić.
Jakieś dobre momenty z tego sezonu? Jest coś, co zapamiętasz?
- Oczywiście. Najbardziej ten mecz z Polpharmą Starogard Gdański na wyjeździe. Czułem się wtedy kapitalnie i czułem, że nawet gdybym rzucił krzesłem, wpadłoby ono do kosza (śmiech). Co pozycja, to rzut i wpadało. Chyba sześć trójek, ale w jednej się pomyliłem. Siedem na siedem byłoby idealnie, ale sześć to też niezły wynik. Ogółem miałem kilka takich spotkań, które będę miło wspominał, choć... wiesz co będę wspominał najmilej z Włocławka? Nie zgadniesz. Chodzi o wydarzenie tylko luźno powiązane ze sportem...
To nie mam pojęcia...
- W lutym razem z Mikołajem Witlińskim pojechaliśmy gdzieś za Włocławek na koncert charytatywny dla kibica Anwilu, który był poważnie chory. To było dla mnie wielkie przeżycie i wielka radość, że mogłem spotkać się z tym chłopakiem, pogadać z nim, dowiedzieć się jak wygląda jego sytuacja i pomóc mu na tyle, na ile umiałem.
Zagrałbyś jeszcze w Anwilu?
- Jeśli klub uporałby się z problemami finansowymi - rozważyłbym tę opcję.
Igor Milicić: Nie jestem trenerem, który pajacuje przy linii