Odkupienie Jamesa Hardena. Rockets znokautowali Warriors w pierwszej kwarcie

Houston Rockets nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Teksańczycy w czwartym meczu finału Zachodu pokonali Golden State Warriors 128:115, unikając szybkiego sweepu.

Patryk Pankowiak
Patryk Pankowiak
James Harden zaaplikował Golden State Warriors 45 punktów (7/11 zza łuku) i po siedmiu porażkach w tym sezonie, Houston Rockets wreszcie pokonali rywali z Oakland. Grając z nożem na gardle, podopieczni Kevina McHale'a wygrali już czwarty mecz w trwających play-offach. Rewelacyjny Brodacz dodał do swojego dorobku dziewięć zbiórek oraz pięć asyst, a gdy przebywał na parkiecie, Teksańczycy zdobyli aż o 21 oczek więcej niż goście. - James rozegrał fenomenalne zawody - komplementował 25-letniego obrońcę McHale. Na tym etapie zmagań żaden reprezentant klubu z Teksasu nigdy nie zdobył większej ilości punktów.
Po tym, jak Warriors ośmieszyli ich w trzecim meczu serii, Rockets nie mogli sprawić swoim kibicom kolejnego zawodu. Rozpoczęli od serii 12:0, a w premierowej odsłonie zdołali rzucić drużynie Steve'a Kerra 45 oczek, tracąc tylko 22. - Wygrali mecz już w pierwszej kwarcie - podczas konferencji prasowej przyznał nawet opiekun Wojowników. Gospodarze trafili wówczas 8 na 9 oddanych rzutów zza linii 7 metrów i 24 centymetrów, a 13 ze swoich 20 oczek zdobył Josh Smith.

Najlepsza drużyna sezonu zasadniczego (67-15) doprowadzała jeszcze do wyników 64:73 w trzeciej partii czy 95:102 na początku decydującej odsłony, ale za każdym razem ich marzenia o odrobieniu deficytu niszczył James Harden. Od momentu, kiedy Rockets prowadzili "tylko" siedmioma punktami w czwartej kwarcie, 25-latek zdobył dziewięć punktów z rzędu, doprowadzając do stanu 111:98.


W poniedziałek nie oglądaliśmy może dominującego Dwighta Howarda, aczkolwiek Superman zapisał na swoim koncie solidne 14 oczek i 12 zbiórek. Tyle samo cennych punktów skompletował również wchodzący z ławki rezerwowych podkoszowy, Terrence Jones. Trevor Ariza dorzucił 17 oczek, trafiając ważny rzut zza łuku z faulem przeciwnika, po którym gospodarze objęli prowadzenie 65:51.

Stephen Curry spędził na parkiecie 31 minut, a pod jego nieobecność wynik gonić musieli Klay Thompson czy Draymond Green. Strzelec Golden State Warriors trafił prawie połowę prób za trzy (6/13), uzbierał 24 oczka, ale przez ostatnie dziewięć minut dodał do dorobku gości tylko dwa oczka. Szali na korzyść przyjezdnych nie przechylił też świetny Green, który miał 21 punktów, 15 zbiórek, cztery asyst oraz pięć bloków.

MVP sezonu zasadniczego w drugiej kwarcie chciał zablokować Arizę, ale ten nie zdecydował się na oddanie rzutu. Curry przeleciał nad skrzydłowym i z impetem runął na parkiet. Cała sytuacja wyglądała bardzo groźnie, ale 27-latek wrócił do gry już w drugiej połowie.

Houston Rockets szybko przechodzili z obrony do ataku i właśnie po kontratakach zaaplikowali rywalom 27 punktów. Oprócz szybkiej koszykówki, był też festiwal rzutów zza łuku. Gospodarze trafili 17 na 32 oddane trójki, a przyjezdni umieścili w koszu 20 na 46 prób tego typu. - Nie chcemy wracać do Houston - mówi Klay Thompson. Czy będzie taka potrzeba, przekonamy się już w nocy ze środy na czwartek. Piąty mecz finału Konferencji Zachodniej zaplanowano na godzinę 3:00 czasu polskiego.

Houston Rockets - Golden State Warriors 128:115 (45:22, 24:37, 30:25, 29:31)

Rockets: Harden 45, Smith 20, Ariza 17, Howard 14, Jones 14, Terry 10, Capela 4, Prigioni 3, Brewer 1.

Warriors: Thompson 24, Curry 23, Green 21, Barnes 14, Iguodala 13, Barbosa 12, Ezeli 4, Livingston 4, Bogut 0, Lee 0.

Stan rywalizacji: 3-1 dla Golden State Warriors

#dziejesiewsporcie: Bramkarz strzelił gola. W Niemczech
sport.wp.pl
Houston Rockets są w stanie odwrócić losy finału Konferencji Zachodniej?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×