Gwiazdy od kuchni: James Harden

- Żeby być na topie, musisz wygrywać - mawia James Harden, as Houston Rockets. - Spójrzcie na najwybitniejszych zawodników: Jordana, Kobego czy teraz LeBrona. Ich zespoły zawsze były zwycięskie.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski

Dzięki prawie dwóm metrom wzrostu, gęstej brodzie i ciekawym stylizacjom, James Harden nie wygląda na dwudziestokilkuletniego faceta. Oglądając w towarzystwie nieobeznanego z NBA kuzyna jedno ze spotkań Rakiet zapytałem z ciekawości, ile lat dałby rzucającemu obrońcy ekipy z Teksasu. - Co najmniej trzydzieści - usłyszałem. W sumie, nie zdziwiło mnie to ani trochę. Harden nie tylko nie wygląda na swój wiek, ale słuchając jego wypowiedzi można odnieść wrażenie, że jest zdecydowanie starszy niż wskazuje jego metryka. - Musiałem szybko dorosnąć - mówi. - Liga wymaga dojrzałości. Nie mogę już robić niektórych rzeczy czy to na parkiecie, czy poza nim. Po prostu staram się być liderem. Muszę ciężko pracować i stać się najlepszym graczem, jaki kiedykolwiek tu występował. Muszę dawać z siebie więcej niż inni. Potrzebuję jednak trochę czasu, żeby złapać wspólny język z młodszymi kolegami. Zresztą ja także wciąż się uczę. Potrzeba więcej pracy, a to na pewno zaprocentuje.

James Edward Harden junior, jak brzmi pełne imię i nazwisko siły napędowej Rockets, przyszedł na świat dokładnie 26 sierpnia 1989 roku w Los Angeles, gdzie królowali wówczas słynni Lakersi z Magikiem Johnsonem na czele. Niezastąpiony rozgrywający Jeziorowców powoli zbliżał się już do końca swojej bogatej kariery, a obecny lider ekipy z Teksasu nie potrafił nawet samodzielnie siedzieć. Wielu z nas, wciąż przecież młodych, dobrze jeszcze pamięta wyczyny króla asyst, a tymczasem miały one miejsce tak dawno temu, że naprawdę ciężko w to uwierzyć.

Matka Jamesa, Monja Willis, pracowała jako konserwator w korporacji telekomunikacyjnej AT&T w Pasadenie, czyli mieście znanym między innymi z organizacji finałowego spotkania piłkarskiego mundialu w 1994 roku. Kobieta nie miała szczęścia do mężczyzn. Trójkę swoich dzieci wychowywała samotnie. James senior, ojciec koszykarza i marynarz US Navy, przez narkotyki popadł w konflikt z prawem i dwukrotnie lądował za kratkami. Lider teamu z Houston bardzo niechętnie wypowiada się na jego temat. Gdy Harden chodził do liceum, tata czasem przychodził obejrzeć go w akcji, ale chłopak nie chciał mieć z nim nic wspólnego. - Jaki jest sens z tobą rozmawiać, kiedy twoje życie to jedno wielkie pasmo odsiadek i wyjść na wolność? - pytał retorycznie.

Mogący się pochwalić dziś nieprzeciętną brodą rzucający obrońca Houston Rockets dorastał na Rancho Dominguez, podlegającemu pod miasto Compton niedaleko Los Angeles. Rejon ten zamieszkiwany jest głównie przez klasę średnią, ale przestępczość stoi tam na wysokim poziomie ze względu na liczne włamania i kradzieże dokonywane przez mieszkańców sąsiednich obszarów, którzy żyją na zdecydowanie niższym poziomie. Monja najmłodszego syna kochała z całego serca, ale nie obchodziła się z nim jak z jajkiem. - Nie była surowa - opowiada Harden. - Pozwoliła mi dorastać, a gdybym ją zawiódł lub gdyby czuła, że schodzę na złą drogę, to od razu by powiedziałaby mi o tym. Nie byłem złym dzieckiem, dlatego mogłem na nią liczyć i zawsze mi pomagała, kiedy tego potrzebowałem.

Starszy brat Jamesa, Akili Roberson, miał smykałkę do sportu i grał nawet na pozycji quarterbacka na University of Kansas, a potem w AFL - halowej lidze futbolu amerykańskiego. Harden również uwielbiał aktywność fizyczną, lecz postawił nie na futbol, a na basket, w którym się doskonalił w liceum Artesia High School w Lakewood - mieście w Kalifornii położonym około piętnaście minut drogi od Rancho Dominguez. Matka posłała go tam ze względu na zmniejszone ryzyko wpadnięcia w nieodpowiednie towarzystwo, a nie z uwagi na specjalny program dla koszykarzy. James nie miał świadomości, w jak prestiżowej szkole będzie kontynuował naukę, dopóki w sali gimnastycznej nie zobaczył zdjęć Jasona Kapono. Innymi znanym graczami występującymi w barwach tamtejszych Pionierów byli natomiast Tom Tolbert, Tony Farmer oraz bracia Ed i Charles O'Bannonowie.
James jako dzieciak był wysoki i miał atletyczną budowę ciała, ale cierpiał również na problemy z wydolnością, spowodowane astmą. Siedząc w domu przed konsolą do gier wideo mógł wymachiwać gamepadem przez całe popołudnie, lecz na parkiecie nie był już tak aktywny i często musiał używać specjalnego inhalatora. - Był trochę miękki - wspomina Scott Pera, jego ówczesny trener. - Złości się, kiedy używam słowa "kluchowaty". Mierzący wówczas niespełna 186 centymetrów zawodnik zdradzał jednak zadatki na dobrego strzelca, gdyż świetnie się ustawiał i dysponował skutecznym rzutem zza obwodu. - Miał wyczucie - dodaje Pera. - Nie spieszył się i czekał na swoją szansę. Kiedy miał okazję, to rzucał i rzadko kiedy potrzebował więcej niż dwudziestu prób do uzyskania 17 lub 20 punktów.

W swoim pierwszym sezonie w szkole średniej Harden pełnił tylko rolę rezerwowego, ale już jako drugoroczniak wskoczył do pierwszej piątki Pionierów. Ekipa z Artesia High School w kampanii 2004/05 wypracowała bilans 28-5, a urodzony w "Mieście Aniołów" chłopak notował średnio 12,3 "oczka", 6,4 zbiórki, 3,1 asysty, 2,4 przechwytu oraz 1,8 bloku. Młodzieniec posiadał instynkt strzelca, ale nie chciał być postrzegany jako łasy na punkty. Doszło nawet do tego, że coach zachęcał go do oddawania większej ilości prób, a on z nim... dyskutował. - Trenerze, nie chcę być egoistą i nie chcę, żeby kumple nazywali mnie samolubem - mówił. - James, jeśli zaczniesz pudłować lub oddawać głupie rzuty, każę ci przestać i skoryguję co trzeba - odparł szkoleniowiec. - Ale ty nigdy tego nie zrobisz.
Scott Pera nie był zwykłym trenerem. To, że już na pierwszym treningu przepowiedział Hardenowi wielką karierę w NBA jest mitem, ale od samego początku widział w nim materiał na solidnego koszykarza. Po rozmowie na temat liczby oddawanych rzutów statystyki Jamesa momentalnie poszybowały w górę, a Pionierzy w całym sezonie przegrali zaledwie jeden mecz i wywalczyli mistrzostwo stanu. - Od tamtej pory James był nie do powstrzymania - opowiada Scott Pera. - Zawsze wiedział, po co przyjeżdżał. Gracz ekipy z Artesia High School zdobywał średnio 18,2 punktu, dokładając do tego 7,9 zbiórki, 3,3 asysty, oraz 3 przechwyty. Wszechstronność, panowanie nad piłką oraz "wjazdy" pod kosz gracza z numerem "13" robiły naprawdę duże wrażenie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×