Magic Johnson - po prostu showtime cz. X - ost.

Dla Magica Johnsona koszykówka była całym życiem. Na sportowej emeryturze czuł się fatalnie, więc przed rozgrywkami 1992/93 ogłosił, że zamierza wrócić na parkiet. To nie było jednak takie proste.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Zaledwie tydzień po pamiętnym Meczu Gwiazd odbyła się ceremonia, podczas której numer "32", z którym przez lata występował urodzony w Lansing gracz, został zastrzeżony przez Los Angeles Lakers. Uroczystość miała miejsce przy okazji potyczki z Boston Celtics, co nadało jej dodatkową symbolikę. W końcu to przeciwko Larry'emu Birdowi i jego Celtom Magic rozgrywał najważniejsze spotkania w swojej karierze. - Całe to przedstawienie było takie słodko-gorzkie i otoczone nutką niepewności - wspomina Johnson. - Gorzkie, ponieważ nie przechodziłem na emeryturę z własnej woli. Słodkie, gdyż otrzymałem mnóstwo miłości od kibiców oraz kolegów z drużyny. No i te wszystkie piękne wspomnienia z Great Western Forum. Niepewność natomiast objawiała się tym, że ja wciąż myślałem o powrocie. Sezon 1991/92 był już stracony, ale kolejny pozostawał kwestią otwartą. Wraz z upływającym czasem Johnson coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że przechodząc na sportową emeryturę popełnił ogromny błąd. - Gdybym wiedział to co wiem teraz, na pewno nie zakończyłbym wtedy kariery - mówi po latach. - Ale ja nie miałem o tym pojęcia i zrobiłem to, co wówczas trzeba było zrobić. Miesiąc po igrzyskach w Barcelonie, na których wraz z "Dream Teamem" wywalczył złoty medal, postanowił że wraca na parkiet. Trenował na pełnych obrotach i zagrał w kilku przedsezonowych potyczkach Jeziorowców. Znów był jednym z najszczęśliwszych ludzi na planecie, ale nie wszyscy podzielali jego radość. Niektórzy rywale, w tym Karl Malone, otwarcie mówili, iż boją się występować przeciwko człowiekowi zarażonemu wirusem HIV. W związku z tym Earvin po raz kolejny spasował. - Oni po prostu nie chcieli, żeby Lakersi znów byli silni - wspomina. - Ale zdecydowałem się przejść ostatecznie na emeryturę, bo nie chciałem być ciężarem dla ligi. Jeziorowcy bez Magica Johnsona nie potrafili wychylić nosa poza pierwszą rundę play-off's. Brakowało jego zaskakujących podań, które niemal zawsze lądowały we właściwych rękach oraz wszechstronności, która uczyniła z niego jednego z najczęstszych zdobywców triple-double w dziejach ligi zawodowej. Nikt przed nim, ani nikt po nim nie łączył aż tak dobrze wzrostu silnego skrzydłowego, wachlarza zagrań swingmana oraz panowania nad piłką charakteryzującego rozgrywającego. Magic był zawodnikiem jedynym w swoim rodzaju. Koszykarz wciąż miał ważny kontrakt z ekipą z "Miasta Aniołów", ale choroba nie pozwalała mu na wspomaganie kolegów na parkiecie. W kampanii 1993/94 drużynie znów nie szło. Randy Pfund oraz Bill Bertka doprowadzili Lakersów do bilansu 28-38 i coś trzeba było z tym zrobić. Właściciel zespołu, Jerry Buss, wpadł na pomysł uczynienia z Earvina... trenera! - Zawsze chciałem być coachem - mówił legendarny koszykarz. - Cały czas taka myśl siedziała w mojej głowie. Biorąc pod uwagę wyjątkowe zdolności przywódcze Johnsona oraz jego doświadczenie na parkiecie, pomysł Bussa nie wydawał się wcale absurdalny. Pat Riley, gdy usłyszał tę nowinę, rzucił tylko: - Teraz przekona się jaka to tortura. Twórca największych sukcesów Jeziorowców sam kiedyś grał zawodowo i doskonale wiedział jak ciężko zamienić koszulkę i spodenki na garnitur. Magic jako coach miał pod swoimi skrzydłami pięciu ludzi, z którymi jeszcze niedawno grał w jednym zespole. Byli to: Vlade Divac, Elden Campbell, Tony Smith, Kurt Rambis oraz James Worthy. Jego asystentem został natomiast były złoty rezerwowy Jeziorowców, z którym łączyła go wyjątkowa przyjaźń - Michael Cooper. Zaczęło się dobrze - Lakersi pokonali przed własną publicznością Milwaukee Bucks 110:101, a Johnson otrzymał od zgromadzonych w hali fanów dwuminutowy aplauz. - Rozpoczyna się nowa era - mówił do niego Jerry Buss. - Musisz zapomnieć o przeszłości i patrzeć w przyszłość. - Czuję się świetnie - powiedział tuż po spotkaniu Magic. - Bez względu na wszystko, ten dzień i to spotkanie zapamiętam na zawsze. Jeziorowcy w pierwszych sześciu potyczkach pod wodzą Earvina odnieśli pięć zwycięstw. Później przyszło jednak dziesięć porażek z rzędu, wobec czego zakończyli sezon zasadniczy 1993/94 z bilansem 33-49 i nie awansowali do play-off's. Magic już po szóstym niepowodzeniu zapowiedział, że jego przygoda z ławką trenerską potrwa tylko do końca rozgrywek. Gdy Earvin akurat nie grał w basket i nie bawił się w coacha, zajmował się biznesem, pracował jako komentator dla stacji NBC, a także podróżował po świecie, grając w zespole złożonym z byłych zawodników NBA oraz ligi uniwersyteckiej. Skupiał się również na działalności charytatywnej. Poszerzał swoją wiedzę o wirusie HIV, pisząc przy okazji książkę na temat bezpiecznego seksu. W 1994 roku nabył 4 procent akcji Los Angeles Lakers, stając się tym samym współwłaścicielem drużyny. Cały czas ćwiczył tak jakby był aktywnym zawodnikiem. Spotykał się z byłymi zawodnikami NBA mieszkającymi w "Mieście Aniołów" i z nimi grał. Kochał wyzwania i nie potrafił bez nich żyć, więc postawił sobie za cel pokonanie wirusa HIV. Dzięki zdrowemu trybowi życia oraz przyjmowanym lekom znajdował się w doskonałej kondycji, a choroba nie czyniła w jego organizmie żadnych niepokojących zmian.
We wrześniu 1995 roku w Los Angeles trwały zdjęcia do filmu "Kosmiczny Mecz" z Michaelem Jordanem oraz... Królikiem Bugsem w rolach głównych. W związku z tym każdego wieczora zawodnicy mieszkający lub odwiedzający LA spotykali się by wspólnie pograć w basket. Oprócz "MJ'a" byli to m. in.: Reggie Miller, Grant Hill, Dennis Rodman, Cedric Ceballos, Pooh Richardson oraz Juwan Howard. Ostatniego dnia kręcenia Magic odebrał telefon - Grasz? - usłyszał w słuchawce. - Nie mogę, wychodzę z Cookie do kina - odpowiedział. Po chwili jednak wskoczył w dres i wyruszył w drogę. Cookie była wściekła, ale nie mogła nic zrobić. Gdy składy zostały ustalone, Jordan zdecydował, że będzie krył Magica. - Hej, "MJ", ja już nie jestem w takiej formie jak kiedyś - rzucił żartobliwie Johnson. - Mam 206 centymetrów wzrostu i ponad 113 kilogramów wagi. Dlaczego nie chcesz kogoś swoich rozmiarów, a takiego wielkoluda? - Rzeczywiście, masz rację - odparł Michael. Podczas meczu Johnson nie wyglądał jednak na emeryta. Znów błyszczał jak za dawnych czasów. Na Jordanie, który dopiero co wrócił do koszykówki po przerwie na karierę baseballisty, wywarł naprawdę duże wrażenie: - Cholera, dlaczego ty już nie grasz zawodowo?! Earvin odpowiedział wymijająco, że cieszy się teraz swoim nowym, rodzinnym życiem. Prawdę jednak wszyscy znali.
fot. Steve Lipofsky fot. Steve Lipofsky
W 1995 roku Magic Johnson po raz trzeci został ojcem. Nastoletni Andre mieszkał z matką w Lansing i często go odwiedzał, a w sezonie olimpijskim Cookie urodziła mu syna Earvina III. Ze względu na chorobę koszykarza kolejna ciąża była niezwykle ryzykowna, więc para zdecydowała się na adopcję. W taki sposób do domu Johnsonów trafiła roczna, śliczna dziewczynka - Elisa. Wielu twierdziło, że mógłby jeszcze wrócić na parkiet, ale on podchodził do tego pomysłu bardzo sceptycznie. Wciąż jednak trenował w hali UCLA, gdzie popołudniami grał z zawodnikami akademickimi oraz zawodowcami. W pewnym momencie jednak profesjonaliści otrzymali od swoich szefów zakaz brania udziału w takich gierkach. Johnson nie zamierzał komplikować spraw i zaczął pojawiać się w sali gimnastycznej już o 9:00 rano. Gdy pewnego ranka o tej samej godzinie na trening przybyli Hakeem Olajuwon, Reggie Miller oraz zawodnicy Lakersów i Clippersów, niemal zaniemówił. - Ooo, kurde - wydusił z siebie z trudem.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×