Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. XXIV

- Teraz muszę się z czymś uporać i myślę, że właśnie przyszedł na to właściwy czas. To już moje ostatnie pożegnanie z parkietem - mówił "MJ" 16 kwietnia 2003 po przegranym meczu z Philadelphią 76ers.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Michael Jordan w lutym miał już czterdziestkę na karku. Wiek można starać się oszukać, jednak rzeczywistość w końcu i tak okaże się brutalna, udowadniając, że nie jest się już takim atletą jak choćby dziesięć lat wcześniej. "Jego Powietrzność", choć czarował tylko przebłyskami geniuszu, potrafił do samego końca utrzymać się na szczycie. Nie grał "ogonów" jak zazwyczaj czynili jego rówieśnicy w NBA, a był kluczową postacią Czarodziejów, spędzając na parkiecie średnio 37 minut. W ekipie ze stolicy USA tylko Jerry Stackhouse grał więcej. Mike był w zespole drugim strzelcem (20,0), drugim zbierającym (6,1), czwartym asystującym (3,8) oraz najlepszym przechwytującym (1,5). Może to i były statystyki nieprzystające Michaelowi Jordanowi, lecz wielu graczy dałoby się pokroić, żeby takie notowania mieć w swoim najlepszym sezonie na parkietach ligi zawodowej. Legendarny Kareem Abdul-Jabbar, który przeszedł na sportową emeryturę mając czterdzieści dwa lata, będąc w wieku "MJ'a" nie mógł pochwalić się równie dobrymi średnimi. A warto dodać, że jego gra w dużym stopniu opierała się na wzroście, który dawał mu przewagę nad rywalami.

"Air" w sezonie 2002/03 czterdzieści dwa razy uzbierał dwadzieścia i więcej "oczek", dziewięciokrotnie rzucał co najmniej trzydzieści punktów, a trzy razy udało mu się zanotować mecz 40+. Te trzy występy były jedynymi w historii NBA, w których ponad czterdziestoletni gracz popisywał się taką zdobyczą. Washington Wizards ponownie zakończyli rozgrywki zasadnicze z bilansem 37-45 i znów zabrakło ich w play-off's.

Michael Jordan przywdziewając strój Czarodziejów wiedział, że prawdopodobnie nie będzie miał okazji do pożegnania się z basketem jako zwycięzca. Zdawał sobie sprawę z tego, że sytuacja z sezonu 1997/98 już się nie powtórzy. Czarodzieje dostali w Filadelfii twardą lekcję basketu, ulegając miejscowym 76ers aż 87:107. Pomimo takiego wyniku, "MJ" miał jednak swoją chwilę w hali First Union Center. W przerwie pomiędzy pierwszą a drugą kwartą na telebimie wyświetlane były jego najlepsze zagrania, natomiast na minutę i czterdzieści cztery sekundy przed końcem spotkania Eric Snow umyślnie sfaulował Michaela, wysyłając go na linię rzutów wolnych. Okoliczności nie były sprzyjające, lecz ostatnia próba najlepszego koszykarza w dziejach musiała być celna. Jordan zdobył punkty, a niemal wszyscy obserwatorzy powstali z miejsc i bili mu brawo. Klaskała nie tylko publiczność, ale nawet zawodnicy przebywający wówczas na parkiecie. To było pożegnanie godne największego mistrza. - Ludzie w Filadelfii wykonali genialną robotę - mówił po meczu "Jego Powietrzność". - Dali mi największą inspirację. Chcieli zobaczyć jak trafiam kilka razy, a następnie opuszczam parkiet. Postępując w ten sposób okazali mi ogromny szacunek, a ja dzięki temu doskonale się bawiłem.

W swoim ostatnim występie w NBA "Air" uzbierał 15 "oczek", dokładając do tego 4 zbiórki oraz 4 asysty. W ciągu sezonu nie opuścił ani jednego spotkania, więc w Filadelfii nie był już w najlepszej kondycji, dlatego trener Doug Collins w końcówce niemal siłą desygnował go do gry. - Błagam cię, ci wszyscy ludzie chcą cię jeszcze zobaczyć - przekonywał.

Zmagania 2002/03 to nie tylko naprawdę ostatni sezon w karierze Michaela Jordana. To również jego ostatni udział w lutowej All-Star Game, która tym razem odbyła się w Atlancie. Ponad dwadzieścia tysięcy ludzi było świadkami jak "MJ" podczas 36 minut gry zdobywa 20 punktów, dokładając do tego 5 zbiórek, 2 asysty i 2 przechwyty. "Air" zmagał się jednak również ze swoją największą zmorą od początku występów w koszulce Washington Wizards - skutecznością z pola. Trafił zaledwie 9 z 27 prób, co stanowiło sporych rozmiarów plamę na jego solidnych notowaniach. Mecz w Philips Arena miał dramatyczny przebieg. W ostatnich sekundach czwartej kwarty Michel Jordan miał w rękach game-winnera, lecz chybił, w efekcie czego do wyłonienia zwycięscy spotkania pomiędzy Wschodem a Zachodem potrzebna była dogrywka. W jej końcówce "Jego Powietrzność" wyprowadził swój team na dwupunktowe prowadzenie, ale Kobe Bryant otrzymał jeszcze swoją szansę na linii rzutów wolnych, dzięki czemu jego drużynie udało się doprowadzić do dogrywki numer dwa. Kolejne 5 minut przyniosło już rozstrzygnięcie - Zachód triumfował nad Wschodem 145:135, a MVP został Kevin Garnett - zdobywca 37 "oczek".
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
"MJ" do udziału w Meczu Gwiazd był wybierany w każdym ze swoich czternastu sezonów spędzonych w lidze zawodowej. Podczas kampanii 1985/86 w wybiegnięciu na parkiet przeszkodziła mu kontuzja. Trzykrotnie przyznano mu nagrodę MVP. "Air" zawsze był graczem pierwszej piątki Wschodu, lecz w Atlancie tylko dlatego, że swoje miejsce oddał mu Vince Carter. Podczas święta koszykówki w Philips Arena największej atrakcji nie stanowił jednak mecz. Niezapomnianych emocji dostarczyły bowiem wydarzenia, które miały miejsce w jego przerwie. Wtedy to Mariah Carey ubrana w jordanowskie kreacje wykonała przebój "Hero", a ponad dwadzieścia tysięcy fanów basketu oraz dwudziestu trzech uczestników All-Star Game oddało na stojąco hołd żywej legendzie koszykówki. Sam mistrz również przemówił: - Chciałbym podziękować wszystkim, którzy wspierali ten sport, a nie tylko Michaela Jordana. Zostawiam basket w dobrych rękach. Wielu najlepszych wciąż jest w grze, a obok nich rodzą się nowe gwiazdy. Zawodnicy tacy jak "Dr. J", Magic Johnson czy Larry Bird przekazali pałeczkę mnie, a ja przekazuję ją tym, którzy są tutaj ze mną. Dzięki za wsparcie!
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×