Czy to nie ewenement? - rozmowa z Andrzejem Plutą, byłym członkiem sztabu trenerskiego kadry Polski

Andrzej Pluta, były członek sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski, w sposób dobitny opowiada dlaczego rozstał z kadrą narodową. Opowiada o działaniach związku i potraktowaniu trenera Alesa Pipana.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: W Przeglądzie Sportowym napisano, że Andrzej Pluta nie przyjął propozycji od trenera Dirka Bauermanna. Dlaczego odmówił pan reprezentacji?

Andrzej Pluta: No właśnie, tak napisano, że odmówiłem kadrze i teraz będzie się to ciągnęło. To nieprawda i cały czas jestem lekko zaskoczony tą sytuacją. Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, że najpierw o zmianie pierwszego szkoleniowca reprezentacji dowiedziałem się oczywiście z Internetu. Potem zaczęły docierać do mnie jakieś inne informacje nieoficjalne, a dopiero po dwóch tygodniach od mianowana trenera Bauermanna selekcjonerem, ktoś ze związku się do mnie odezwał i poruszył kwestię mojej dalszej współpracy z reprezentacją.

Czegoś nie rozumiem. Przez dwa tygodnie żył pan w nieświadomości czy jest pan w sztabie trenerskim kadry czy nie?

- Tak można to ująć, co już samo w sobie było bardzo dziwne. Generalny menedżer kadry, Marcin Widomski, zadzwonił do mnie po dwóch tygodniach i powiedział, że trener Dirk Bauermann zna mnie, ale jest pewna sprawa. Otóż niemiecki szkoleniowiec chce mieć swojego asystenta, a drugim miałby być Polak, zasłużony dla kadry, z tym, że nie podjęto jeszcze decyzji czy będę nim ja, czy Adam Wójcik. Po chwili dodał, że odezwie się do mnie za 24 godziny, gdy decyzja będzie już podjęta. Wobec tak postawionej sprawy, uznałem, że rezygnuję z kadry. Prostuję jednak błędną informację, że podziękowałem bezpośrednio trenerowi Bauermannowi. Nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Ktoś mógłby powiedzieć, że jest pan bardzo czuły na swoim punkcie...

- Mam szacunek do swojej osoby i uważam, że nie zasłużyłem na takie traktowanie, a już na pewno nie zasłużył trener Ales Pipan. Miałbym więcej szacunku i zrozumienia dla całej sytuacji, gdyby związek zachował się normalnie - zadzwonił tuż po decyzji i powiedział coś w rodzaju: "Słuchaj Andrzej, zmieniliśmy trenera, nowy selekcjoner ma swoją wizję, dziękujemy za to, co dla nas zrobiłeś". Przecież jesteśmy dorosłymi ludźmi i można tak postawić sprawę. Ja nie jestem w koszykówce od wczoraj, przeżyłem wiele sytuacji, ale nie można robić tak, że ktoś dzwoni po kilkunastu dniach milczenia i mówi, żebym jeszcze poczekał.

Tym bardziej, że związek ma pełne prawo do zmiany sztabu. Zabrakło klasy?

- Tak. Związek decyduje o tym, kto ma być pierwszym trenerem, a z kolei pierwszy trener dobiera sobie współpracowników, choć przecież związek też ma coś do powiedzenia. Do trenera Dirka Buermanna nie mam żadnego żalu, przyszedł do nas, ma prawo wybrać kogo chce, ale dlaczego to ma trwać niezrozumiałe dla mnie dwa tygodnie plus jeszcze jakieś 24 godziny?

Co pan zrobił po tym telefonie?

- Przede wszystkim ponownie złapałem za telefon, zadzwoniłem do trenera Alesa Pipana i podziękowałem mu za współpracę, a w ramach tego wywiadu chciałbym trenerowi Pipanowi ukłonić się nisko po raz drugi, że zechciał ze mną współpracować, że zechciał mnie przy kadrze w roli attache, który ma pomagać zawodnikom swoim doświadczeniem. Myślę, że dobrze nam się współpracowało, co zresztą ma potwierdzenie w wynikach - awansowaliśmy na EuroBasket z 1. miejsca w grupie i to bez pięciu zawodników - Macieja Lampe, Krzysztofa Szubargi, Thomasa Kelati, Szymona Szewczyka i Adama Hrycaniuka.

Do tego tematu też chciałem przejść i zapytać o zasadność i sens powierzenia kadry komuś innemu, po tym jak wcześniejszy trener uzyskuje awans sportowy na Mistrzostwa Europy, czyli realizuje wyznaczony mu cel.

- To jakiś ewenement na skalę europejską, jak nie światową. Zwalnia się trenera, który awansował na EuroBasket z 1. miejsca w grupie, nie mając w składzie pięciu koszykarzy! Oczywiście, każdy ma swoje zdanie i może mieć pewne obiekcje co do pracy trenera Pipana, ale mimo wszystko trener robi sukces. I dlatego właśnie jestem zdania, że powinien prowadzić dalej tę kadrę aż do turnieju na Słowenii włącznie. Powiem więcej - choć życzę trenerowi Bauermannowi sukcesów, to nie jestem pewien, czy w tak krótkim czasie jest w stanie poukładać zespół.

W takim razie, jak pan sądzi, dlaczego doszło w ogóle do tej zmiany warty?

- Nie wiem, to już chyba pytanie nie do mnie. Wszystko można zmieniać, ale nie przed imprezą, a po niej! Jeśli ktoś prowadzi kadrę półtorej roku, a potem kończy wszystko super sukcesem, bo nasz awans na słoweński turniej jest super sukcesem, to nie jest to zrozumiałe. Po raz pierwszy od sześciu lat, i po raz drugi w minionych 16. latach, wchodzimy na EuroBasket przemierzając wcześniej normalną ścieżkę sportową. To, że to dzieje się po raz trzeci od roku 1997 w ogóle jest wynik, z którego nie powinniśmy być dumni, ale cieszmy się z tego, co mamy. Niemniej jednak trener Pipan jest dopiero trzecim, po Eugeniuszu Kijewskim i Andreju Urlepie szkoleniowcem, który wprowadził drużynę na Mistrzostwa Europy poprzez eliminacje. Przecież cztery lata temu byliśmy gospodarzem imprezy, a dwa lata temu awansowaliśmy tylko dlatego, że władze europejskie zwiększyły ilość uczestników.

Jest pan bardzo zniesmaczony...

- Jestem, to dobre określenie. Nie mam do nikogo pretensji, ale rzeczywiście czuję niesmak, jak to wszystko się potoczyło. A ciekawe jest również to, że jeszcze w październiku pan Marcin Widomski dzwonił do mnie i pytał czy nadal będę twarzą reprezentacją, czy można na mnie liczyć. Odpowiedziałem, że oczywiście, bo jeśli się coś zaczęło, to trzeba to skończyć. Potem kontakt się urwał, a następną rozmową była już ta, o której mówiłem.

Znowu wcielę się w adwokata diabła - może boli pan to, że w pana CV zabraknie najważniejszej imprezy w tym roku?

- Nie patrzyłem nigdy na to, choć fajnie byłoby móc skończyć coś, co się zaczęło. Wtedy, po imprezie, można by było nas wszystkich rozliczyć i powiedzieć czy trenerzy, zawodnicy, ale również działacze związku dali z siebie wszystko. Bo teraz, w przypadku porażki, która mam nadzieję jednak nie nastąpi, bardzo łatwo będzie powiedzieć niektórym osobom: "Miałem bardzo mało czasu" albo "Nie ja budowałem tę kadrę, ja objąłem ją w trakcie, wiec nie mogę brać odpowiedzialności".

Jest pan zdania, że sztab trenerski każdej kadry powinien składać się z rodzimych postaci?

- Oczywiście. Proszę spojrzeć na Grecję, Hiszpanię, gdzie zatrudniają obcokrajowców w roli głównych szkoleniowców, ale posady asystentów nadal zachowują Grecy czy Hiszpanie, którzy mają uczyć się od bardziej doświadczonej osoby, a następnie zapewnić ciągłość pracy. Przecież to nie jest tak, że człowiekowi z zewnątrz powierza się całkowitą władzę nad kadrą. Związek też ma coś do powiedzenia i jeśli mówi, że w kadrze ma pracować Andrzej Pluta, Adam Wójcik czy Maciej Zieliński, to tak ma być. Tego chyba zabrakło. Zresztą niestety u nas nie zapewnia się komfortu pracy, a kilka miesięcy przed fazą finalną, na którą cała kadra pracowała prawie dwa lata, zwalnia się ludzi, którzy zrobili wynik. To ciekawe - mówiono o mnie, że człowiek-legenda, że zasłużony reprezentant, mistrz Polski, z wielkim doświadczeniem, a potem nikt nie dzwoni i nie mówi prosto w twarz o nowych decyzjach. To chyba najlepszy komentarz w całej tej sprawie...

Żałuje pan, że zamiast pana w kadrze będzie Adam Wójcik?

- Cieszę się, że Adam Wójcik będzie w kadrze, bo już rok temu mówiłem, że taka persona powinna być przy reprezentacji. Absolutnie nie mam nic do Adama, tak samo jak do trenera Bauermanna. Jesteśmy kolegami z parkietu, łączy nas ta sama pasja, nasze relacje na pewno się nie zmienią i życzę obu panom powodzenia.

Jakie szanse, pana zdaniem, ma kadra na EuroBaskecie na Słowenii jeśli nie zagra w niej Marcin Gortat? Środkowy Phoenix Suns powiedział ostatnio, że nie zrobi tego samego błędu, co rok temu i nie zagra dodatkowych 20 meczów w sezonie tylko po to, by później to odbiło się na jego formie w NBA.

- Powiem tak, Marcin Gortat w naszych eliminacjach był liderem. Grał bardzo dobrze, był bardzo dobrze przygotowany i nie wierzę, że jego obecna forma w Phoenix to przyczyna nadmiernego wysiłku w lato, a to, że Suns jako zespół grają słabo, to wina tylko i wyłącznie Marcina. Na pewno nie. Jednocześnie jednak Marcin mówi, że coś mu zaszkodziło i jest to reprezentacja. To nieroztropne. Ja jednak uważam, że 20 meczów więcej w jego przypadku nie robi różnicy i on też na pewno zdaje sobie z tego sprawę. Ja zawsze uważałem, że dochodzić do czegoś i rozwijać się trzeba przez reprezentację. Mi zawsze zależało na kadrze, zawsze wpisywałem w kontrakty by zespoły zwalniały mnie na mecze reprezentacji. Nasza kariera, kariera koszykarza, jest krótka, nawet w moim przypadku 19 lat to dużo i mało, więc ja uważam, że trzeba wykorzystywać każdą szansę, również, a może przede wszystkim, w reprezentacji. Nawet jeśli nie wiemy jak to wszystko potoczy się w przyszłości.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×