Autorytet to nie nazwisko - wywiad z Emirem Mutapciciem, trenerem Anwilu Włocławek, część 2

Emir Mutapcić jest we Włocławku już od dwóch miesięcy i choć bilans Anwilu nadal jest ujemny, na Kujawach nikt nie wątpi w warsztat pracy Bośniaka, który swoją pracę wykonuje wielotorowo. - Koszykówka to sport odpowiedniego balansu fizyczności i mentalności. Ja nie jestem natomiast człowiekiem-demolką, nie chcę robić rewolucji. Raczej wierzę w etykę pracy - mówi w drugiej części specjalnego wywiadu dla portalu SportoweFakty.pl Emir Mutapcić.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Jednocześnie trener musi pilnować by w drużynie wszyscy czuli się potrzebni...

- Tak, a to jest praktycznie niemożliwe by wszyscy w zespole czuli się usatysfakcjonowani, niestety. Cóż, jest to możliwe, ale w takich markach jak Olympiacos Pireus czy Real Madryt, gdzie klub wydaje wielkie pieniądze na koszykarzy, a trener ma zielone światło na każdy transfer, a na dodatek drużyna gra w lidze, pucharze kraju i jeszcze na arenie międzynarodowej, więc każdy zawodnik ma wiele szans na udowodnienie swojej przydatności nie tylko na treningach. Tutaj, we Włocławku, czy w ogóle w całej Polsce, gdzie w większości przypadków gra się jeden mecz w tygodniu, to naturalne, że nie będzie dziesięciu czy dwunastu koszykarzy zadowolonych ze swojej roli. Ja, kiedy tu przyszedłem, zaznaczyłem swoim koszykarzom, że nie chcę im nic zabrać, ale dać coś z siebie w taki sposób, by stali się lepszymi zawodnikami.

Obejmował pan zespół z problemami, które na dodatek pogłębiły się jeszcze wraz z czterema kolejnymi porażkami. W tej sytuacji wielu zawodników zaczęło się pewnie zastanawiać czy na pewno zespół idzie w dobrym kierunku. Co w tej sytuacji musi zrobić trener by opanować kryzys?

- Wszystko, co tylko możliwe (śmiech). Ja podkreślałem swoim graczom, że ciężka praca, którą wykonujemy na treningach da efekty, ale na nie trzeba poczekać. Nie można przestać motywować zawodników i powtarzać im, że sukces możemy osiągnąć tylko będąc zespołem. Ja stosowałem różne warianty - rozmawiałem grupowo i w pojedynkę, czasami tłumaczyłem, a czasami krytykowałem w taki sposób, by zawodnik bardziej przyłożył się do pracy. Nade wszystko jednak tłumaczyłem, że pracujemy po to, by osiągnąć sukces jak drużyna, ale także po to, by stawać się lepszymi zawodnikami indywidualnie. Jednocześnie mówiłem im, że to klub jest na pierwszym miejscu, a nich ich statystyki. Niestety, w dobie tej globalizacji koszykówki i cyrkulacji, zawodnicy często, nawet podświadomie, myślą o własnych cyferkach w kontekście wywalczenia lepszego kontraktu w przyszłości, dlatego trzeba zawsze przekierowywać ich uwagę na dobro drużyny.

Której z wcześniejszych czterech porażek można było uniknąć pana zdaniem? Która najmocniej boli?

- Zawsze ta ostatnia (śmiech). Koszykówka to sport odpowiedniego balansu fizyczności i mentalności. Jeśli dajmy na to, zawodnik chce podjąć próbę rzutu z dystansu, to fakt, że piłka trafi do kosza jest zdecydowanie bardziej prawdopodobny jeśli ten koszykarz umie utrzymać odpowiedni balans pomiędzy fizycznością a mentalnością, niż jeśli nie ma zachowanej równowagi. Gdy zawodnik jest w odpowiedniej formie fizycznej, nie czuje się przemęczony, a także jest wypoczęty mentalnie, to wówczas będzie trafiał do kosza. Niestety nie wszyscy trenerzy pracują nad stroną mentalną swoich koszykarzy, a jest ona równie ważna. My akurat będziemy mówić o tym na treningu piątkowym (śmiech). Wracając do tematu. Odpowiedni balans potrzebny jest w każdym momencie sezonu. Bo jeśli zespół przegrywa, a nie ma odpowiedniego balansu, zaczynają się niepotrzebne myśli. A gdy balans jest zachowany, każdy wie, że nie ma czasu na płacz, bo niedługo będzie kolejny mecz, który jest tak samo istotny, jak ten wcześniejszy. Identycznie jest ze zwycięstwa. Gdy drużyna zachowuje balans, wie, że po wygranej nie ma czasu na celebrowanie sukcesu, ale trzeba koncentrować się na następnym starciu. Wracając do tego, co powiedziałem wcześniej, nasza defensywa uległa już poprawie, dlatego teraz pracuje w drużynie głównie nad tym, by moi gracze umieli zachowywać odpowiedni balans pomiędzy fizycznością a mentalnością.

Dużo pracuje pan nad psychologią zawodników. Niech pan w takim razie powie, jakie trzeba mieć podejście do koszykarza, który popełnił błąd w końcówce spotkania i drużyna nie wygrała meczu. Pocieszyć? Krytykować? Wpadki zdarzają się najlepszym: w Warszawie Andrzej Pluta nadepnął na linię boczną w końcówce spotkania, a przeciwko Turowowi w gąszcz obrońców zakozłował się D.J. Thompson.

- Przede wszystkim trzeba umieć uświadomić samemu sobie, zespołowi i temu konkretnemu zawodnikowi, że pojedyncze akcje tak naprawdę nie wygrywają, ani nie przegrywają meczów. W Warszawie wcześniej popełniliśmy chyba dwa lub trzy faule w ofensywie, nie trafiliśmy wielu otwartych rzutów, a także pudłowaliśmy w kontrze. Co do rzutu Andrzeja, to chciałbym powiedzieć, że takich akcji powinniśmy grać tak dużo, jak tylko się da. Przyczyna jest prosta - o ile na skrzydłach i na wprost kosz oddalony jest od linii rzutów trzypunktowych dystansem 6,75 metra, to w rogach boiska ta odległość jest mniejsza - o 15 centymetrów. Dlatego nie ukrywam, że na treningach pracujemy nad tym, by takie akcje również były w naszym repertuarze, a że Andrzej akurat wyszedł za linię, to się zdarza. To taki pech, który się przytrafił, a ja wierzę, że pewnego dnia Bóg będzie po naszej stronie (śmiech). Oczywiście najpierw musimy mu pomóc i popracować nad wyeliminowaniem tego typu pomyłek na treningach.

Zmieniając temat na nieco bardziej przyjemny. Anwil wygrał dwa ostatnie spotkania, choć jednocześnie nie ustrzegł się błędów...

- Mecz z Kotwicą był właściwie wzorem naszej aktualnej formy. Zaczęliśmy bardzo słabo, potem graliśmy kapitalnie przez kilka minut drugiej kwarty i pod koniec trzeciej, lecz w międzyczasie zdarzały nam się gorsze momenty. Pod koniec spotkania natomiast najpierw wydawało się, że to my wygramy mecz, następnie Kotwica wywalczyła dogrywkę i wyszła na prowadzenie już w dodatkowych pięciu minutach, ale ostatnie słowo na szczęście należało do nas. Ja cieszę się przede wszystkim z tego, że drużyna była w stanie wyszarpnąć wygraną, choć w dogrywce przegrywała już pięcioma punktami, a czasu było mało. To nie jest łatwe i jednocześnie pokazuje nasze mocne i słabe strony. Mam wrażenie, że gdy gramy zespołowo, wówczas punkty w ataku przychodzą same, ale gdy gubimy koncentrację, nie potrafimy nic. Ponadto cały czas uczymy się tego, że żeby komunikować się ze sobą w obronie, najpierw musimy umieć przypilnować własnego zawodnika. To detale, ale stanowią o całości. Tak samo jak to, co mówiłem moim graczom przed meczem z Kotwicą. Powtarzałem im, żeby nie dopuścili do sytuacji, w której Kotwica poczuje się pewnie i znajdzie swój rytm. Oni są takim zespołem, że gdy złapią wiatr w żagle, grają na wielkim luzie i właściwie wszystko im wychodzi. Mi zależało byśmy zaczęli od mocnego uderzenia i potem kontrolowali przebieg meczu. Chciałem by moi koszykarze przede wszystkim działali, a nie reagowali na to, co zrobią rywale. By sami dyktowali warunki gry i zmuszali przeciwnika do tego, by ten musiał dopasowywać się do nas. Cały czas się tego uczymy.

Bardzo mocno pracuje pan nad mentalnością zawodników, zmianą ich sposobu gry. Pracuje pan również nad ewentualnymi wzmocnieniami i zmianami personalnymi?

- W koszykówce bardzo ważne jest to, by zachować pewną kontynuację pracy. To jest szalenie trudne wyzwanie, ale jest ono niezmiernie istotne. Oczywiście w kolejnym sezonie nie jest możliwa kontynuacja pracy ze wszystkimi zawodnikami, których miało się w danym sezonie, ale z kilkoma - na pewno. Nie wszystko zależy jednak od trenera, prezesa czy pracowników klubu, ale niestety także od agentów czy samych zawodników. Podobnie jest w trakcie sezonu, gdy zespół notuje kilka porażek. Ważne jest by mieć na uwadze tą ciągłość pracy w przyszłości. Ja nie jestem człowiekiem-demolką i nie chcę robić rewolucji. Wierzę w etykę pracy i uważam, że wszystko musi być profesjonalne, a wszyscy - mieć profesjonalne podejście. Dlatego na razie sprowadziłem do zespołu tylko dwóch koszykarzy, Bartosza Diduszkę i Seida Hajricia, którzy nie dość, że poszerzą rotację Polaków, to jeszcze dadzą tej drużynie impuls i pozytywną energię. Nie chcę robić zmian tylko po to, by je zrobić. Każdy transfer musi być przemyślany.

Wiemy już, że z drużyną pożegnał się Eric Hicks. Wcześniej nic nie wyszło ze sprowadzenia Louisa Hinnanta. Kibice mogą spodziewać się innych wzmocnień?

- Przede wszystkim wszystko zależy od dwóch rzeczy: aktualnej, nazwijmy to, wartości rynku i naszych możliwości finansowych. Jeśli znajdzie się jakiś koszykarz, którym będziemy zainteresowani, a on będzie w naszym zasięgu finansowym i dodatkowo będzie grał na tej pozycji, na której potrzebujemy wzmocnień, wszystko może się wydarzyć. Ja nie chcę dawać żadnej gwarancji, że taki a taki koszykarz na taką a taką pozycję na pewno przyjdzie do Włocławka. Zobaczymy jak się rozwinie sytuacja.

Przed wami bardzo ciężki mecz w Starogardzie Gdańskim przeciwko Polpharmie, która wygrała 9 z ostatnich 11 meczów. Przygotował już pan coś specjalnego przeciwko temu rywalowi?

- Moja taktyka jest tylko dla mnie. A co ja zrobię, gdy ten wywiad przeczyta trener Polpharmy (śmiech)? No dobrze... Przede wszystkim trzeba sobie uzmysłowić, że Polpharma to bardzo dobrze zbudowany zespół. Nie są może zbyt atletyczni, nie grają zbyt siłowo, ale przypominają solidnie skonstruowany zespół z Bałkanów. To zbilansowana ekipa, w której każdy wie co ma robić, by drużyna wygrywała mecz za meczem i robi to. Jak wszyscy wiedzą, gra się przeciwko takim zespołom wyjątkowo ciężko, tym bardziej, że po takiej serii dziewięciu wygranych w jedenastu meczach wewnątrz klubu panuje kapitalna atmosfera, niemalże harmonia, a zawodnicy są bardzo pewni siebie. Naszym zadaniem będzie zagrać od początku meczu tak, by przeciwnicy zrozumieli, że ta pewność siebie może ich zgubić. Będziemy próbowali wstrząsnąć tym skonsolidowanym kolektywem. Powtórzę to, co mówiłem już wcześniej. Nie możemy pozwolić byśmy to my reagowali na poczynania Polpharmy, ale sami musimy zmusić ich do takiej gry, która wymusi na nich dostosowywanie się do nas. Musimy działać, nie reagować.

To wszystko mówi pan w kontekście gry zespołowej. A czy będzie pan chciał wyłączyć z gry poszczególnych koszykarzy Polpharmy, jak Deonta Vaughn, Michael Hicks czy Robert Skibniewski?

- Nie, raczej nie bo tutaj nie leży klucz do wygrania tego meczu. Polpharmę trzeba zastopować w aspekcie drużynowym. Tam nie ma koszykarzy, którzy w każdym meczu rzucają po 25 i więcej punktów, za to jest wielu graczy, którzy notują od ośmiu do dwunastu oczek na mecz. To będzie bardzo trudne zadanie, ale wierzę, że moi koszykarze są w stanie zagrać tak, aby ten kolektyw Polpharmy rozbić.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×