Oblany moczem, opluty. Dlaczego kibice nienawidzą Froome'a?

Brytyjczyk zdominował Tour de France. Wygrał w atmosferze wrogości, będąc nieustannie oskarżanym o stosowanie dopingu, wygwizdywanym i atakowanym. - Nigdy nie zhańbiłbym żółtej koszulki - zapewnia.

Michał Fabian
Michał Fabian

To były wyjątkowo smutne obrazki podczas święta kolarstwa, jakim jest "Wielka Pętla". Na jednym z etapów do Chrisa Froome'a, lidera wyścigu, podbiegł kibic. Cisnął w kierunku kolarza kubkiem wypełnionym moczem, krzycząc: "doper", czyli "koksiarz".

Na innym odcinku, pod koniec Tour de France, kamery zarejestrowały innego fana (choć lepiej brzmiałoby w tym przypadku słowo "chuligan"). Gdy Froome pracował na jednym z alpejskich podjazdów, mężczyzna bezceremonialnie go opluł. - To przerażające zachowanie. Przede wszystkim jesteśmy ludźmi i powinno się o tym pamiętać. Nie wolno przychodzić na wyścig i pluć na kolarzy, bić ich czy rzucać w nich moczem. To jest niedopuszczalne na żadnym poziomie - żalił się 30-letni Brytyjczyk.
Wygrał - po raz drugi w karierze - najsłynniejszy wyścig świata, ale nie mógł się w pełni z tego cieszyć. - To był toksyczny, pozbawiony radości Tour - napisał Jeremy Whittle z "The Times". Skąd wzięła się ta fala nienawiści skierowana przeciwko Froome'owi? Postawić można kilka tez.

1) Nie lubią go, bo podejrzewają go o doping

To najczęściej powtarzany zarzut pod adresem Brytyjczyka. "Froomstrong" - piszą na forach internetowych hejterzy, porównując kolarza do Lance'a Armstronga, jednego z największych oszustów w dziejach sportu.

Froome - zawodnik Team Sky - miał pecha, że po raz pierwszy wygrał Tour de France w 2013 roku, ledwie kilka miesięcy po tym, jak Armstrong - w słynnym wywiadzie z Oprah Winfrey - przyznał się do stosowania dopingu. Nic dziwnego, że kibice patrzyli na niego podejrzliwie, zwłaszcza gdy z wielką łatwością pokonał wszystkich najgroźniejszych rywali.

W tym roku Froome szybko pozbawił przeciwników złudzeń. Już na pierwszym górskim etapie (10. etap, z Tarbes do La Pierre-Saint-Martin) wypracował sobie tak wielką przewagę, że praktycznie było po emocjach. Jego tempa nie wytrzymali ani Alberto Contador, ani ubiegłoroczny triumfator Vincenzo Nibali, ani Nairo Quintana. Ten ostatni walczył najdłużej, ale podczas decydującego ataku Froome'a wyglądał na bezradnego. Straty, wynoszącej ponad 3 minuty, nie był już w stanie odrobić (mimo ambitnej walki na przedostatnim etapie).

Spiralę nienawiści nakręciła francuska telewizja France 2. Pokazała reportaż, w którym wypowiadał się Pierre Sallet, naukowiec i ekspert ds. walki z dopingiem. Wyliczono, że podczas wspinaczki na La Pierre-Saint-Martin Anglik miał osiągnąć moc 7,04 wata na kilogram masy ciała. A takie wyniki w przeszłości notowali tylko kolarze zdyskwalifikowani za doping - Armstrong i Jan Ullrich. W świat wysłano następujący komunikat: wyniki Froome'a są zbyt piękne, by mogły być uzyskane uczciwie.

Team Sky zareagował w bezprecedensowy sposób. Choć nigdy wcześniej nie odsłaniał "tajemnic kuchni", tym razem - chcąc obronić Froome'a - ujawnił dane o swoim liderze. Trener Tim Kerrison zarzucił ekspertowi France 2 błędy w obliczeniach. Kolarz waży bowiem nie 71 kg, lecz 67,5 kg. Jego moc wynosiła więc nie 7,04, lecz 5,78 watów na kilogram.

Dave Brailsford, szef Team Sky, oskarżył stację o manipulację faktami. - Nie damy się wciągnąć w niekończącą się debatę. To, co zrobiła France 2 - umieszczając Chrisa obok Armstronga i Ullricha - było strasznie złe. Uznaliśmy, że powinniśmy to poprawić, podać konkretne fakty i dowody, by ludzie mogli sami to ocenić - podkreślał szef Team Sky. Ludzi, którzy oskarżają Froome'a o doping, porównał do tych, którzy czekają na pojawienie się potwora z Loch Ness. - Siedzą nad jeziorem z założonymi okularami i mówią: "Jesteśmy pewni, że jutro go zobaczymy". Tyle że on nigdy się nie pojawia. Bo nie istnieje - kpił Brailsford.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×