Paryż - Roubaix. Zamienić piekło w raj

Nadchodzi największe wydarzenie kolarskiej wiosny. Paryż-Roubaix. Piekło Północy. Monumentalny wyścig, który kreuje legendy. Ostatnie szaleństwo kolarstwa.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut

Peleton w niedzielę pokona dwieście pięćdziesiąt kilometrów płaskiej trasy. Do mety dotrze zdziesiątkowany. Stawka popęka na brukach. Paryż-Roubaix to wyścig, podczas którego kolarstwo ze sportu drużynowego przemienia się w rywalizację indywidualną. Staje się zupełnie inną dyscypliną. Siedem godzin męki robi swoje.

- To kpina. Pracujesz jak zwierzę i nie masz nawet czasu na załatwienie potrzeby. Moczysz spodenki. Jedziesz, ślizgasz się po błocie... Ten wyścig kupa gówna - pieklił się trzy dekady temu holenderski kolarz, Theo De Rooy. Jego słowa pozostają aktualne do dziś.

Zawodnik grupy Panasonic w 1985 roku nie dotarł do mety o własnych siłach, choć przez dużą część wyścigu był członkiem odważnej ucieczki. Do Roubaix przyjechał samochodem. Wycieńczony, od stóp do głowy umorusany w błocie, udzielił na gorąco wywiadu amerykańskiemu reportowi, Johnowi Teshowi. Przy odpowiedzi na pytanie o to, czy jeszcze kiedyś wystąpi w Paryż-Roubaix, nie wahał się ani chwili. - Oczywiście! To najpiękniejszy wyścig na świecie.
Wielkanocne ściganie

Historia kolarskiego monumentu sięga końca dziewiętnastego wieku. Właśnie wtedy - dokładnie 9 czerwca 1895 roku - oddano do użytku welodrom w Roubaix. Theodore Vienne i Maurice Perez, przedsiębiorcy z branży tekstylnej, chcieli wypromować swój region oraz zapewnić pracownikom odrobinę zdrowej rozrywki. Po ukończeniu budowy obiektu w głowach Francuzów zrodził się kolejny niezwykły pomysł. Wyścig. Przygrywka do organizowanych wówczas pod koniec maja zmagań na trasie z Bordeaux do Paryża.

Pierwotny plan zakładał, że oba wyścigi rozdzielą trzy tygodnie. Ten termin nakładał się jednak z lokalnymi wyborami. 26 kwietnia z kolei w Roubaix miał się odbyć festiwal wyścigów konnych. Vienne i Perez swoje zawody ostatecznie zorganizowali więc tydzień wcześniej. W niedzielę wielkanocną. Stąd przydomek: La Pascala.

Na starcie stanęło około pięćdziesięciu zawodników, a metę jako pierwszy osiągnął Josef Fischer. Kolejni rywale "kreskę" minęli dwadzieścia pięć minut później, choć zwycięzca po drodze zaliczył zderzenie z psem. W nagrodę dostał tysiąc franków. Siedmiokrotność ówczesnej górniczej pensji. Do dziś jest jedynym w historii Niemcem, który wygrał Paryż-Roubaix.

Piekło Północy

W kolejnych latach modyfikacjom ulegała zarówno trasa wyścigu, jak i jego termin. Wyjątkowa była edycja z 1919 roku, rozegrana na powojennych zgliszczach. - To nie był wyścig, tylko pielgrzymka - powiedział ówczesny zwycięzca Henri Pelissier, a redaktor magazynu L'Auto wygląd trasy określił mianem piekła.

Kolarze jeździli wówczas głównie po drogach krajowych. Sytuacja zaczęła się zmieniać po drugiej wojnie światowej. Wraz z poprawą jakości nawierzchni trasa wyścigu stawała się coraz łatwiejsza. Asfalt lano wszędzie. Bruk był dla lokalnej społeczności powodem do wstydu. Dziś jest inaczej. Stowarzyszenie The Amis de Paris-Roubaix wydaje rocznie kilkanaście tysięcy euro na pielęgnację "kocich łbów".

Pod koniec lat siedemdziesiątych kwestię coraz gładszej trasy wzięli w swoje ręce organizatorzy Jacques Goddet i Albert Bouvet oraz były kolarz, Jean Stablewski. Wyścig przesunięto na północ, odważniej korzystając z lokalnych dróg. Paryż-Roubaix znów obrósł brukiem. Nowa trasa wydawała się mordercza. - A co, jeżeli nikt nie dojedzie do mety? - miał zapytać w 1967 roku Bouvet. - Wyścig będzie trwał, póki ostatnie się choć jeden kolarz - odparował Goddet.

Morderczy bruk

Obecnie zawodnicy startujący w Paryż-Roubaix muszą pokonać dwadzieścia siedem brukowanych sekcji. Każda z nich ma swoja ocenę wyrażoną w gwiazdkach. Jak dobre wino.

W sumie po "kocich łbach" biegnie blisko jedna piąta wyścigowej trasy. Ostatnią sekcję bruku usytuowano tuż przed welodromem. Najtrudniejsza znajduje się sto kilometrów przed metą. Lasek Arenberg. - To prawdziwa definicja piekła - nie kryje Filippo Pozzato. - Nie wygrywa się tam wyścigu. Ale to Arenberg przeprowadza decydującą selekcję - dodaje Stablewski, który kiedyś wskazał go Bouvetowi.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×