Tirreno-Adriatico: wściekli sprinterzy

Trudno się dziwić, że po dopuszczeniu do powodzenia ucieczki na 147-kilometrowym etapie, zdenerwowani byli w środę czołowi zawodnicy najsilniejszych grup wyścigu Tirreno-Adriatico.

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

Dwójka uciekinierów na trasie do Capannori szybko uzyskała prawie 11 minut przewagi nad spokojnie jadącym peletonem. - To stracona szansa - mówił Daniele Bennati. - Nie można dopuszczać do takiej straty, nawet jeśli na czele jest tylko dwóch zawodników. To my [Liquigas] zorganizowaliśmy jako pierwsi pościg, ale powinno to mieć miejsce wcześniej - żałował wściekły sprinter, który wygrał finisz o trzecie miejsce, ale uderzając na mecie w kierownicę dał wyraz swojego zdenerwowania.

- Nie wiem dlaczego to my tylko cały czas pracujemy. Zobaczcie na kondycję Boonena czy Petacchiego. Powinniśmy współdziałać - oskarżał Bennati innych o grzech zaniechania.

Petacchi: Nie moja wina

Swojej winy nie widzi Alessandro Petacchi. - Ci na przedzie byli bardzo mocni - tłumaczył sprinter Lpr. Kiedy zaczęliśmy pościg, zrobiliśmy to na serio. Ale na wzniesieniu nie możesz już pędzić, kiedy nie masz sił - powiedział.

Ale-jet tłumaczył, że nie on podejmował decyzję o niewłączeniu się ekipy Lpr we wczesny pościg za ucieczką. - To był wybór tego, kto kieruje zespołem. Pytałem się o tę sprawę i szefowie powiedzieli mi, żebym został gdzie jestem. 15 lat mierzę się z przednim wiatrem i jeszcze nikt z tego powodu nie umarł. Zawsze ścigałem. Zawsze, zawsze, zawsze... - odpowiedział na uwagi Bennatiego.

Petacchi sam wytknął sobie natomiast błąd w finiszu o podium, który przegrał ze sprinterem Liquigas. - Zacząłem dobrze i wyglądało na to, że jestem sam. Nieco zwolniłem, ale wtedy zdałem sobie sprawę, że oni też byli w gazie. Z wiatrem niemożliwe był ponowny start - wyjaśnił.

Nie ma sobie nic do zarzucenia Tom Boonen, sprinter Quick Step. - Nic nie przegapiliśmy - mówił. - Nawet jeśli, to i tak wygrał najlepszy. Nie było możliwe pedałować szybciej w peletonie. Moja ekipa ciągnęła go nawet jeśli to inni byli na początku grupy. W końcówce zrobiliśmy wszystko, by wysunąć się na czoło, ale [dwójka uciekinierów] przetrwała - mówił Belg.

Radość "Rycerza"

Konflikt sprinterów wykorzystał w środę Julien El Fares (Cofidis), który prowadzi we wszystkich klasyfikacjach Tirreno-Adriatico. Pierwszym etapem wywalczył niebieską koszulkę lidera wyścigu, trykot najlepszego sprintera, zieloną koszulkę Króla Gór, także białą dla najlepszego młodego kolarza.

El Fares również przyznał, że peleton nie spieszył się z gonieniem jego i Ukraińca Władimira Dumy (Cermica). - Grupa czekała na rozpoczęcie pościgu za długo i nie zdołali nas już dopaść - mówił.

- To był niesamowity dzień, jestem niezwykle szczęśliwy. Podczas sprintu zachowałem zimną krew, stoczyłem grę nerwów z Dumą. On czuł sprint o wiele lepiej ode mnie - wspominał.

9 lat potem

Poprzednim Francuzem, który odniósł sukces na Tirreno-Adriatico był Laurent Jalabert. 10 marca 2000 roku wygrał, przed Davide Rebellinem, etap w Santuario dell'Adolorata.

- To magiczny moment. Nie wyobrażałem sobie siebie jako zwycięzcy etapowego Tirreno - cieszył się Francuz, którego nazwisko znaczy z arabskiego "rycerz". Swoją wygraną zadedykował dziadkowi, Abderrahmane'owi. Bez niego nie zostałby kolarzem.

Dziadek był Algierczykiem. Walczył po stronie francuskiej w wojnie o niepodległość swojego narodu. W 1954 roku osiadł w Manosque, we francuskiej Prowansji. Teraz ojciec 23-letniego Juliena prowadzi tam biznes stolarski.

Po prostu kocha kolarstwo

Włosi po zwycięstwie El Faresa w Capannori przypomnieli o innym zawodniku mającym korzenie w Magrebie, który błysnął na półwyspie Apenińskim. To Philippe Casado, Francuz o marokańskim rodowodzie, który wygrywając w 1991 roku otwierający Giro d'Italia etap jazdy na czas, założył w Olbii różową koszulkę lidera. Zmarł tragicznie podczas gry w piłkę nożną.

El Fares w Capannori odniósł pierwsze zwycięstwo w profesjonalnym peletonie, gdzie ściga się drugi sezon. - Ojciec jest muzułmaninem, mama chrześcijanką - mówił wianuszkowi dziennikarzy. - Ja jestem ateistą, ale to nie powoduje konfliktów w rodzinie.

El Fares zaczął jeździć w wieku 6 lat. Nie miał w młodości swojego idola. Po prostu kochał sport rowerowy.

- Taka pracował w firmie budowlanej i przy każdej okazji wpajał mi do głowy prawdziwe wartości - opowiadał. - Nie mam kontaktów z Algierią. Uprawianie kolarstwa jest tam trudne, bo nie ma środków i pieniędzy na kupno roweru. A poza tym jest okropny skwar i drogi nie są zbyt dobre - przyznał.

Basso tankuje przed Giro

Najważniejszym celem bardzo uważnie obserwowanego przez Włochów Ivana Basso (20. lokata, 12 s straty w środę) w tym sezonie jest wygrana w Giro d'Italia. Najprawdopodobniej kolarz Liguigas nie będzie jednak liderem swojej ekipy, bo świetnie w poprzedniej edycji "różowego touru" spisał się Franco Pellizotti.

- W tym okresie dopiero tankuję bak. Muszę przy tym zostawić jakąś rezerwę na Giro - mówi dziennikowi 'La Gazzetta dello Sport'.

- Straciłem osiem dni z powodu kontuzji. Z tego powodu moja forma nie może być optymalna. Poza tym na nowo odkrywam co to jest stres wyścigu, rywalizacja i finały na dużej szybkości. Chcę powrócić do atakowania, ucieczek. Może również tych w ulewie - uśmiecha się.

Basso nie jest liderem Liquigas nawet w wyścigu "dwóch mórz". - Naszym kandydatem w klasyfikacji generalnej jest Nibali, a na etapy mamy Bennatiego. Im się podporządkowuję - wyjaśnia. - Jeżeli chodzi o Pellizottiego, to jasne, że na Giro to on będzie liderem. Nie mogę powiedzieć, że "ja chcę". Ale Franco jest również inteligentnym chłopakiem i to będzie jego wielki wyścig - zapewnia.

Sam Pellizotti był zdenerwowany zatrudnieniem w Liquigas Basso. - Ktoś chce stworzyć dualizm, który nie istnieje. Nie jestem Pozzato, który miał z Bennatim te same cele w tych samych wyścigach, na przykład w Sanremo - przypomina Basso rywalizację w obrębie tego samego teamu dwóch świetnych sprinterów.

- Giro trwa trzy tygodnie i może się zdarzyć wszystko. To dobrze, że bierze w nim udział więcej kolarzy, którzy mogą uzyskać dobry wynik - mówi jak najbardziej o sobie.

- Giro nie jest sprawą życia i śmierci - zastrzega. Zwycięzca narodowego wyścigu Włochów w 2004 roku nie weźmie udziału w Tour de France, gdzie już od dawna reklamowano jego ewentualny pojedynek z Lancem Armstrongiem. We wtorek podejmie decyzję, czy stanie na starcie klasyku Mediolan-Sanremo.

Basso twierdzi, że zarówno niedzielna jazda na czas, jak i poniedziałkowy, najdłuższy etap Tirreno-Adriatico będą równie ważne dla układu klasyfikacji generalnej. - Czasówka, z powodu mojej kontuzji, będzie zawierała lekki podtekst - przypomina o urazie kolana odniesionym podczas rozgrzewki przed etapem jazdy na czas w wyścigu Dookoła Kalifornii, z którego musiał się wycofać.

Liege-Bastogne-Liege będzie najważniejszym dla Basso wyścigiem klasycznym tej wiosny. - Jest nieodzownie przyjazny mojej charakterystyce - mówi. - Zawsze czułem się tam dobrze i pojadę tam i teraz z wielkimi ambicjami - zapewnia.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×