Ayrton Senna - król deszczu cz. XI - ost.

- Wolałbym umrzeć niż zostać kaleką - powiedział pewnego razu Ayrton Senna. Zawsze jeździł na krawędzi, ale mało kto przypuszczał, że najgorsze spotka właśnie jego - trzykrotnego mistrza świata.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Grand Prix San Marino na torze Imola w sezonie 1994 od samego początku zapowiadała się niezwykle pechowo. Jeszcze podczas piątkowych kwalifikacji bardzo groźnemu wypadkowi uległ kierowca Jordana - Rubens Barrichello. Brazylijczyk z dużą prędkością uderzył w ogrodzenie oddzielające tor od trybun i został odwieziony do szpitala. "Beco" tak się przejął stanem zdrowia rodaka, że odwiedził go w centrum medycznym pomimo kategorycznego sprzeciwu lekarzy. W międzyczasie sporo myślał i doszedł do wniosku, że w Formule 1 potrzebne jest zweryfikowanie standardów bezpieczeństwa. - Gdy jedziesz na krawędzi wypadku, targają tobą niesamowite emocje - mówił. - Jest w porządku, dopóki wiesz dlaczego to robisz i w jaki sposób to robisz. Jesteś świadom tego, gdzie znajduje się granica i masz to pod kontrolą. Wyzwaniem jest jednak kontrolowanie tego wszystkiego i nieprzekraczanie tej granicy. W czasie sobotnich kwalifikacji jeździec teamu Simtek, Roland Ratzenberger, nie miał już tyle szczęścia. Austriak w trakcie szybkiego okrążenia wypadł z toru, uszkadzając przednie skrzydło swojego bolidu. Chwilę później pokonując zakręt Villeneuve'a wyjechał samochodem poza tor i przy prędkości ponad trzystu kilometrów na godzinę uderzył w betonową ścianę. Nie miał szans na przeżycie. Zmarł niezwłocznie po przetransportowaniu do szpitala, stając się pierwszą ofiarą śmiertelną F1 od czasu wypadku Elio de Angelisa z maja 1986 roku. "Beco" tamtego dnia wywalczył pole-position, ale obok tragedii nie przeszedł obojętnie. Postanowił wznowić działalność grupy ds. bezpieczeństwa kierowców i jako najbardziej doświadczony zawodnik w stawce miał zostać jej przewodniczącym. Rozmawiał m. in. z Alainem Prostem oraz Nikim Laudą. - Kiedy siedzisz w samochodzie wyścigowym, wiesz że podejmujesz ryzyko, i że możesz ulec wypadkowi - twierdził Senna. - Oczywiście nigdy nie skupiasz się na myśleniu o tym, że będziesz miał wypadek i ulegniesz kontuzji. Po prostu ta myśl siedzi gdzieś w twojej głowie i ustala limity. To instynkt samozachowawczy, który jednak nie wpływa na twoją koncentrację i zaangażowanie. Niedzielny wyścig na Imoli to niestety ciąg dalszy tragicznych wydarzeń. Już na starcie zderzyli się Pedro Lamy i JJ Lehto. W wyniku kolizji od bolidu tego pierwszego oderwało się koło, które wpadło na trybuny, raniąc dziewięć osób. Kierowcom jednak nic poważnego się nie stało i gonitwa mogła być kontynuowana. Na czas usuwania szczątków rozbitych pojazdów na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa, za którym cała stawka podążała przez pięć kolejnych "kółek". Na siódmym okrążeniu, kiedy Michael Schumacher w bolidzie Benettona wyjeżdżał z zakrętu Tamburello, dwieście milionów telewidzów zdało sobie sprawę, że Ayrton Senna po raz trzeci z rzędu nie dotrze do mety. Za pojazdem Niemca widać było tylko chmurę pyłu po tym jak jadący z ogromną prędkością pojazd Williamsa odbił się od betonowej ściany. - Ayrton uderzył bardzo mocno. To poważna sprawa, to bardzo poważna sprawa - komentował Galvao Bueno na antenie telewizji Globo. Po chwili powiedział do siedzącego obok przyjaciela Senny - Antonio Bragi: - Wiesz, uderzenie w ścianę przy prędkości dwustu dziesięciu kilometrów na godzinę to wyrok śmierci.

Zanim porządkowi wraz ze służbami medycznymi dotarli na miejsce kraksy, głowa "Beco" poruszyła się do przodu. W związku z tym widzowie pomyśleli, że nie stało się nic poważnego, i że kierowca za chwilę wyjdzie z kokpitu. - Ooo, nieźle! Przynajmniej szybciej wróci do domu - pomyślała Adriane Galisteu, dziewczyna Ayrtona, która tym razem przebywała w Portugalii i oglądała wyścig w telewizji. Tę samą relację śledził w Buenos Aires Juan Manuel Fangio - pięciokrotny mistrz świata Formuły 1 w latach pięćdziesiątych. Gdy zobaczył tamten ruch głowy, nie miał wątpliwości, że to skurcz spowodowany nieodwracalnym urazem mózgu. Argentyńczyk natychmiast wyłączył odbiornik. - Wiedziałem, że nie żyje - wspominał po latach.

Ayrton należał do bardzo religijnych osób. Bóg odgrywał niezwykle ważną rolę w jego życiu. Senna często z nim rozmawiał i uważał, że bez jego pomocy nigdy nie wywalczyłby trzech tytułów mistrza świata. - Najlepsza książka, jaką kiedykolwiek przeczytałem, to Biblia - twierdził. - Nadal jest bestsellerem. Znajdują się w niej wszelkie wyjaśnienia i odpowiedzi na wszystkie pytania. Wydaje mi się, że życie jest zbyt krótkie, żeby przeczytać ją z pełnym zrozumieniem. 1 maja 1994 roku podczas Grand Prix San Marino na torze Imola Sennie nie pomogły jednak żadne modlitwy. Ruch głowy dał tylko złudną nadzieję. Kask kierowcy Williamsa spoczywał bezwładnie na kokpicie, przychylony w prawą stronę. W końcu na miejsce wypadku przybyli porządkowi oraz personel medyczny. - Mówiłem do siebie: "no dalej, dalej, ruszaj się, ruszaj, wyjdź z samochodu, no dalej chłopcze - wspomina Josef Leberer, fizjoterapeuta "Beco", który siedział wtedy w boksie Williamsa. Tymczasem Adriane zaczęła się coraz bardziej martwić zaistniałą sytuacją. - Krzyczałam do odbiornika: "wyłaź z tego samochodu, no wyłaź!" - opowiada kobieta. - Ze zdenerwowania nie mogłam się ruszyć i się rozpłakałam. Brazylijczyk jednak ani drgnął. Wyścig został zatrzymany, a na miejscu zdarzenia trwała walka o życie trzykrotnego mistrza świata. Sprawa wyglądała beznadziejnie. Spod kasku ciekła krew, a po jego zdjęciu dosłownie się wylała. Czoło Senny znajdowało się w fatalnym stanie, a krew płynęła również z jego nosa. Brytyjski neurochirurg, Sid Watkins, który przeprowadzał tracheotomię, już wówczas wiedział, że obrażenia Ayrtona są tak rozległe, że nie pozwolą mu przetrwać. - To było jasne, że Senna doznał poważnego urazu mózgu - wspomina. - Uszkodzenia były tak poważne, że on nie mógł tego przeżyć. Jeździec Williamsa został wyciągnięty z kokpitu i położony na ziemi. - Gdy to robiliśmy, Ayrton westchnął. Choć jestem agnostykiem, czułem że jego dusza w tamtym momencie odeszła.
Na miejsce wypadku bardzo szybko przybył helikopter medyczny, który w wyniku nieporozumienia omal nie zderzył się z bolidem "stajni" Larrousse'a, kierowanym przez Erika Comasa. O godzinie 14:35 śmigłowiec zabrał Sennę do szpitala w Bolonii. W trakcie podróży "Beco" dwukrotnie był reanimowany. W rozmowie przez radio z Martinem Whitakerem, rzecznikiem prasowym FIA, Watkins poinformował, że Senna żyje, lecz doznał bardzo poważnych obrażeń głowy. Z powodu zakłóceń Whitaker zrozumiał jednak, że kierowca zmarł, o czym niezwłocznie powiadomił szefa Formuły 1 - Berniego Ecclestone'a. Brytyjczyk akurat jadł jabłko, a w pobliżu niego stał brat Ayrtona - Leonardo. - Przykro mi z powodu tego, co się stało, ale ogłosimy to dopiero po zakończeniu wyścigu - powiedział Ecclestone, po czym wyrzucił za plecy ogryzek. Nawet w takiej chwili liczył się dla niego przede wszystkim biznes. Biorący udział w Grand Prix San Marino kierowcy nie mieli pojęcia o dramacie, który rozgrywał się za kulisami. Choć atmosfera była dziwna i nie wszyscy byli przekonani co do słuszności wznowienia gonitwy, karawana ruszyła w dalszą drogę. O godzinie 16:20 linię mety jako pierwszy minął Michael Schumacher, odnosząc tym samym trzecie zwycięstwo z rzędu. Mniej więcej w tym samym czasie badania przeprowadzone u "Beco" wykazały śmierć mózgu. Zgodnie z włoskim prawem pacjenta nie wolno było odłączać od aparatury podtrzymującej życie jeszcze przez dwanaście godzin, ale i ten sprzęt nie podołał swojemu zadaniu. O godzinie 18:40 doktor Maria Teresa Fiandri stwierdziła zgon.
fot. Norio Koike©ASE fot. Norio Koike©ASE
Najwięksi przyjaciele z toru i światka Formuły 1 zdążyli pożegnać się z Ayrtonem w szpitalu, zanim jego serce definitywnie przestało bić. Zrozpaczeni rodzice akurat przebywali w Brazylii, a Adriane Galisteu nie zdołała dotrzeć na miejsce przed nadejściem tragicznej wiadomości. Po latach wspomina, że nad wyścigiem na torze Imola już od sobotniego wypadku Rolanda Ratzenbergera wisiało jakieś fatum: - Ayrton był wstrząśnięty. Płakał, naprawdę płakał. Powiedział mi, że nie chce brać udziału w wyścigu. Nigdy wcześniej tak nie mówił. "Beco" jednak zawsze zachowywał się jak profesjonalista i w imię zobowiązań odłożył na bok emocje i stanął w niedzielę na linii startu. Nie ufał jednak swojemu bolidowi. Zgodnie z nowym regulaminem pojazd pozbawiono aktywnego zawieszenia, kontroli trakcji i systemu ABS. Williams jeszcze rok wcześniej dysponował najlepszym samochodem w stawce, a tymczasem trzykrotny mistrz świata musiał zmagać się z wyjątkowo nieudaną konstrukcją. - Zrobił tego dnia coś, czego nigdy przedtem u niego nie widziałem - przywołuje tamte chwile Jaime Brito - brazylijski dziennikarz. - Chodził wokół samochodu, jakby podejrzliwie, bacznie przyglądał się oponom, oparł się o tylne skrzydło, by sprawdzić jego wytrzymałość. Miało się wrażenie, że mu nie ufa. Senna przed gonitwą zachowywał się bardziej nerwowo niż zwykle. Stojąc już na starcie zdjął na chwilę kask, czego zwykle nie robił.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×