Zginął robiąc to, co kochał. Na pogrzeb przyszło 250 osób

To było najpotężniejsze uderzenie w historii F1 - miało moc 500G. Roland Ratzenberger nie miał szans przeżyć wypadku, który miał miejsce na torze Imola przed 30 laty. Jego tragedia zeszła jednak na dalszy plan w obliczu śmierci Ayrtona Senny.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
miejsce śmierci Rolanda Ratzenbergera, w kółku austriacki kierowca zaraz po wypadku Getty Images / Formula 1/Allsport UK / Na zdjęciu: miejsce śmierci Rolanda Ratzenbergera, w kółku austriacki kierowca zaraz po wypadku
Polscy kibice Formuły 1 doskonale pamiętają wypadek Roberta Kubicy z GP Kanady w 2007 roku. Polak przeżył przeciążenie o mocy 75G, a i tak z jego bolidu zostało niewiele. Zdarzenie miało miejsce wiele lat po tragicznym weekendzie na torze Imola, gdzie życie stracili Roland Ratzenberger i Ayrton Senna, a więc samochody F1 posiadały już znacznie lepsze zabezpieczenia.

Tymczasem przeciążenia podczas wypadku Ratzenbergera w kwalifikacjach do GP San Marino w sezonie 1994 wyniosły aż 500G. To było najpotężniejsze uderzenie w historii F1. Austriak nie miał prawa go przeżyć. Medycy stwierdzili u niego pęknięcie aorty, zmiażdżenie narządów wewnętrznych, a także złamanie podstawy czaszki. Jako powód śmierci oficjalnie podano ostatni z urazów.

Nie miał prawa przeżyć


- To dziwne, bo dopóki nie zobaczyłem powtórki jego wypadku, to sądziłem, że był dalej od zakrętu. Od początku wiedziałem, że to on, bo na torze leżały części bolidu. Były fioletowe, więc miałem pewność, że to Roland. Gdy obszedłem ten wrak dookoła, zobaczyłem jak wygląda jego głowa, to pomyślałem sobie jedno: on już nie żyje - tak po latach w podcaście F1 wspomina traumatyczne chwile David Brabham, zespołowy kolega Austriaka z zespołu Simtek.

ZOBACZ WIDEO: Hampel miał ogromne problemy przed sezonem. Zmienił niemal wszystko

Ratzenberger w kwalifikacjach wyjechał poza tor i uszkodził przednie skrzydło. Nie zjechał jednak do alei serwisowej, bo bał się utraty czasu i tego, że nie zakwalifikuje się do niedzielnego wyścigu. Ta decyzja miała później fatalne konsekwencje.

Na kolejnym "kółku" przednie skrzydło odpadło, dostało się pod podwozie. Kierowca Simteka nie był w stanie skręcać. Uderzył w betonową ścianę przy prędkości 320 km/h. Służby medyczne zabrały go helikopterem do szpitala w Bolonii, ale wszyscy na torze od razu wiedzieli, że należy się spodziewać najgorszych wieści. To był pierwszy wypadek śmiertelny podczas weekendu F1 od 1982 roku.

- Nie wiedzieliśmy, co robić, bo mózg był przesiąknięty emocjami. Był w stanie szoku. Nikt nie wywierał na nas presji, abyśmy się dalej ścigali. Usłyszałem od ludzi w zespole, że decyzja należy wyłącznie ode mnie, a ja nie wiedziałem, co robić. Połowie mnie mówiła "nie", druga - "tak". Przemyślałem to i postanowiłem wziąć udział w rozgrzewce, po której miała zapaść ostateczna decyzja - wspomina Brabham.

Dobry wynik Davida Brabhama w rozgrzewce skłonił go do występu w GP San Marino w 1994 roku. - Pomyślałem sobie, co powiedziałby Roland. Zapytałby, czy jestem kierowcą wyścigowym? Potrzebowałem przy tym zapewnienia zespołu, że wiedział, co doprowadziło do wypadku i że nie spotka mnie to samo. Jeden z inżynierów skakał po przednim skrzydle, by pokazać mi, jak jest wytrzymałe i że wszystko jest naprawione - dodaje były kierowca.

Najtragiczniejszy weekend F1


Brytyjczyk nie mógł przewidzieć, że GP San Marino zapisze się w historii jako najtragiczniejszy weekend F1. W niedzielę doszło do kolejnego wypadku. Życie w zakręcie Tamburello stracił Ayrton Senna - trzykrotny mistrz świata, zdaniem wielu najlepszy kierowca w historii królowej motorsportu.

- Cała uwaga była skupiona na Rolandzie i takim małym zespole jak Simtek aż do momentu śmierci Senny. To nam pomogło, bo inaczej wszyscy mówiliby ciągle o Rolandzie, naszych problemach, a tak presja przeniosła się na Williamsa - twierdzi Brabham.

W dniu pogrzebu Senny na ulice Sao Paulo wyszło ok. 3 mln osób, by pożegnać swojego idola, w ostatnią drogę Ratzenbergera wybrało się 250 ludzi. Zdecydowana część padoku F1 wybrała pożegnanie ikony z Brazylii. Z oficjeli do Austrii przyleciał tylko prezydent FIA - Max Mosley. Było też paru europejskich kierowców - rodacy Karl Wendlinger i Gerhard Berger, a także David Brabham, Johnny Herbert, Heinz-Harald Frentzen.

- Świat zapomniał o Rolandzie, dlatego pojechałem na jego pogrzeb. Wszyscy myśleli wtedy o Sennie, byli na jego pogrzebie. Pomyślałem, że to ważne, aby ktoś tam reprezentował świat F1. Ayrton miał krótkie, ale zdumiewające życie. Roland w końcu dotarł do F1, ale nie otrzymał czasu, by się tym wystarczająco nacieszyć - mówił po latach Mosley na łamach "The Independent".

Podobnie sprawę widzi Brabham. - Roland pozostaje w cieniu śmierci Ayrtona i to się nigdy nie zmieni. Zginął w ten sam weekend co Senna, co może nie jest złe, bo w ten sposób wspomina się też co roku Rolanda. Jednak zwykle jest tak, że 10 proc. uwagi poświęca się jemu, a 90 proc. Ayrtonowi. Fani F1 nie mieli okazji zobaczyć prawdziwego Rolanda. Zginął, zanim pokazał swoje najlepsze strony - uważa były zespołowy partner Austriaka.

Miał tylko 34 lata


Roland Ratzenberger w momencie śmierci miał tylko 34 lata. Odniósł sukces m.in. w Formule Ford. Chociaż dysponował sporym talentem, nie miał wystarczającego budżetu, aby rywalizować w F1. Dlatego stawiał na ściganie samochodami turystycznymi, zbierał też fundusze poprzez występy w Japonii. Aż ostatecznie uwagę na niego zwrócił sponsor z Monako, co pozwoliło mu awansować do królowej motorsportu w roku 1994.

Stawka F1 liczyła wtedy 28 samochodów, a w wyścigu mogło wystartować maksymalnie 26. Ratzenberger nie zakwalifikował się do GP Brazylii na inaugurację sezonu. Później w Japonii dojechał do mety i zajął jedenastą pozycję. To był ogromny sukces Austriaka i zespołu Simtek.

- Był szczęśliwy po tym, co wydarzyło się w Brazylii. Ukończenie wyścigu było sporym osiągnięciem. W tamtych czasach dojechanie do mety, zwłaszcza dla tak małej ekipy, było jak zwycięstwo. Bolidy często się psuły, a my niewiele mogliśmy zdziałać. Nie mieliśmy pieniędzy na rozwój, na testy. Informacje zwrotne od Rolanda były bardzo cenne - mówi po latach Brabham.

W momencie wypadku Ratzenberger miał w kwalifikacjach czas 1:27,584. Zakładał, że to za mało, aby awansować do wyścigu, ale był w błędzie. Dlatego nie zjechał do boksu, chciał jeszcze podkręcić tempo. W pogoni za realizacją marzenia zginął robiąc to, co kochał.

Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
- Verstappen odejdzie z Red Bulla? Ojciec Holendra zabrał głos
- Szok w Red Bullu. Wszystko jasne ws. genialnego inżyniera

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×