Izu Ugonoh przed najtrudniejszą walką w karierze: Takiego Izu świat jeszcze nie widział!

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images /  / Na zdjęciu: Izuagbe Ugonoh
Getty Images / / Na zdjęciu: Izuagbe Ugonoh
zdjęcie autora artykułu

Pokażę w ringu takiego Izu, jakiego świat jeszcze nie widział! Czynnik ryzyka pojawiający się w tej walce mnie ekscytuje - mówi niepokonany polski pięściarz wagi ciężkiej Izu Ugonoh. 30-latek przygotowuje się do najważniejszego pojedynku w karierze.

25 lutego na mistrzowskiej gali w mieście Birmingham w stanie Alabama Izu Ugonoh zadebiutuje na amerykańskim ringu. Niepokonany w 17. walkach Polak zmierzy się z rywalem, z którym pierwotnie walczyć miał Artur Szpilka. Wysoko notowany w światowych rankingach Ugonoh stanie przed najtrudniejszym wyzwaniem w zawodowej karierze. Jego oponentem będzie Dominic Breazeale, olimpijczyk z Londynu, który wśród profesjonalistów przegrał tylko raz, rywalizując o mistrzostwo świata wszechwag.

WP SportoweFakty: W ubiegłym roku podpisał pan kontrakt z menadżerem Alem Haymonem, który jest jednym z potężniejszych agentów w świecie zawodowego boksu. Jak doszło do nawiązania współpracy?

Izu Ugonoh: To nie był pierwszy kontakt i pierwsza styczność z Alem Haymonem. To był po prostu najbardziej dogodny moment, żeby wykonać taki ruch. Wcześniej były prowadzone rozmowy, mój menadżer kontaktował się z Haymonem. Mieliśmy pewne propozycje z jego strony. Ostatecznie, gdy nie wypaliła moja walka w Nowej Zelandii, stwierdziliśmy, że to jest ten moment. Formalności przebiegły w zasadzie bardzo szybko i płynnie.

25 lutego na gali w Alabamie zmierzy się pan z Dominickiem Breazealem. Amerykanin w ubiegłym roku bił się o pas mistrza świata. Czy to najpoważniejsze wyzwanie w karierze?

ZOBACZ WIDEO Izu Ugonoh wspomina "Taniec z Gwiazdami": Momentami śmieję się sam z siebie

- Zdecydowanie tak, ale także ogromna szansa. Ta walka pozwoli mi tak naprawdę zaistnieć w boksie. To jest szansa, a gdy pojawia się ona na horyzoncie, to trzeba ją wziąć. Jeżeli ją wykorzystam, w co wierzę, to będzie bardzo fajnie!

Gigantyczne zamieszanie towarzyszy gali w Alabamie. W organizmie Andrzeja Wawrzyka wykryto środek dopingujący, został odsunięty od walki o pas mistrza świata WBC z Deontayem Wilderem. Słowo szok odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Jak pan zareagował na te informacje?

- Najpierw mówili mi, że gali w ogóle nie będzie! To był szok, wtedy dowiedziałem się, co się wydarzyło. Byłem zaskoczony. Mam taki system, że jak trenuję, to często odcinam się od świata zewnętrznego i nie śledzę doniesień w internecie. Staram się wykonywać robotę i skupić się na celu, który mam przed sobą. Nie śledziłem sytuacji Wawrzyka, ale informacje oczywiście mnie dopadły. I co będzie z Wawrzykiem dalej?

Światowy Kodeks Antydopingowy za stosowanie stanozololu przewiduje nawet 4-letnią dyskwalifikację.

- No tak... Ale Aleksander Powietkin walczył nawet kilkadziesiąt godzin po tym, jak został złapany. Niestety, boks bywa brudnym biznesem.

Artur Szpilka przyznał, że kibicuje panu w konfrontacji z Dominickiem Breazealem, z którym przecież miał boksować, ale stwierdził, że na tę walkę jest dla pana za wcześnie.

- Mam świadomość tego, że w tej walce będę musiał się wznieść na swoje wyżyny i to zamierzam zrobić. To jest dla mnie starcie, które ma mnie przenieść w zupełnie inne miejsce w boksie. Tym pojedynkiem będę mógł pokazać, jak dobry jestem. Kiedy Artur Szpilka miał boksować z Breazealem, myślałem, że to będzie fajne zestawienie. Podejrzewałem, że byłby w ringu mądrzejszym zawodnikiem, ograłby technicznie Amerykanina i go "rozpykał". Wiem, jak wygrać, ale będę musiał być w najlepszej dyspozycji.

Na Twitterze pojawiła się dyskusja na temat potencjalnej pana walki ze Szpilką. Na przykład w Nowym Jorku, gdzie mieszka wielu Polaków, "Szpila" ma tam liczną bazę fanów. Jest aprobata dla takiego wyzwania?

- Wychodzę z tego założenia, żebyśmy robili wszystko po kolei, krok po kroku. Na razie mam przed sobą pojedynek z Dominckiem Breazealem i na tym się skupiam. Jak wygram tę walkę, to będziemy rozmawiać dalej.

Breazeale w ringu nie ma problemu z myśleniem, potrafi wyciągać wnioski i na bieżąco analizować sytuację. Nie ma jednak w sobie tego błysku, który pozwoli mu na nagły zryw i zrobienie czegoś zupełnie nieprzewidywalnego.

- Można to rozpatrywać pod wieloma względami. Chłopak ma większe doświadczenie ode mnie, był olimpijczykiem i boksował z lepszymi zawodnikami. Ma też swój patent, na podstawie którego boksuje. Jest to specyficzny rytm, który można rozpracować. Jeśli to zrobię, a pracuję nad tym cały czas, to jestem w stanie go pokonać.

Z poczuciem rytmu chyba nie ma pan problemu, biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia (Ugonoh występował w Tańcu z Gwiazdami - red.)?

- Zgadza się! Często się mówi o tym, że boks to jest właśnie rytm. Nie każdy tak jak Tyson Fury, potrafi latać po ringu niemalże jak baletnica. Przy takich gabarytach jest to niespotykane. Wielu rosłym zawodnikom wagi ciężkiej tego wyczucia rytmu brakuje. To nie zmienia faktu, że Breazeale jest duży, silny, potrafi przyjąć i oddać, zadać mocny cios prawą ręką. To jest prawdziwa walka. Nie ma żartów.

Na następnej stronie przeczytasz o patriotyzmie Izu Ugonoha. "Cały czas prawdziwym domem nazywam Polskę. Inaczej nie mówiłbym o swojej prawdziwej historii". Jakie wnioski wyciąga pan po mistrzowskiej walce Breazeale'a z Anthonym Joshuą (w czerwcu 2016 roku Breazeale przegrał przez techniczny nokaut w siódmej rundzie)? To starcie potwierdziło, że Amerykanin ma twardą głowę.

- W tej walce kilka razy Joshua zerwał tempo i wtedy było niebezpiecznie dla Breazeale'a. Główny wniosek wyciągnięty z tego pojedynku jest następujący - Joshua był szybszy pod każdym względem. Breazeale bał się zadawać ciosy z uwagi na kontry. Gdyby Joshua chciał, to skończyłby tę walkę wcześniej. A druga sprawa, że w ogóle nie zadawał ciosów w korpus. Gdyby zaatakował na korpus, to ta walka mogłaby się skończyć wcześniej. W żadnym momencie tej walki jego "cardio" nie było podniesione. Przeboksował "na luzaczku" i bił gościa przez sześć rund, a potem go znokautował.

Podkreśla pan, że jest polskim patriotą. Od kilku lat jest jednak daleko od Polski - w Nowej Zelandii, teraz w Stanach Zjednoczonych. Nie ma problemu z odnalezieniem się nawet tak daleko od kraju?

- I tak, i nie. Po tej walce szybko będę chciał wrócić do Polski, do domu, zobaczyć się z rodziną i przyjaciółmi. Jakby mnie pan zapytał, gdzie jest moje miejsce, to cały czas prawdziwym domem nazywam Polskę. Owszem, podróżuję po świecie. I fajnie, bo wszędzie spotykam mnóstwo wspaniałych ludzi. W niektórych miejscach widzę się także z rodakami - z Polski i Nigerii, gdzie sięgają moje korzenie. Jakby ktoś mnie zapytał, skąd pochodzę, to nie mógłbym nie nawiązać do Polski. Nie mówiłbym o swojej prawdziwej historii. Wszędzie potrafię się odnaleźć, ale do domu - do Polski, do Gdańska - zawsze dobrze zjechać. Trener Kevin Barry wielokrotnie powtarzał, że widzi w panu potencjał na mistrza świata, świetnego zawodnika wagi ciężkiej. Wiary w obozie nie brakuje.

- Trochę czasu już z moim trenerem spędziliśmy i trochę pracy włożyliśmy w moją karierę. Nie może być tak, że cały ten wysiłek pożytkowany jest tylko na sali treningowej. Musi być ten moment, żeby pokazać umiejętności na dużym ringu. Wierzę, że to jest ten moment i to jest ta chwila, żeby to zaprezentować. Nie ukrywam - jestem podekscytowany na myśl o tym, co się będzie działo 25 lutego.

25 lutego w Alabamie miała być polska gala. Miały być trzy pojedynki z udziałem Polaków, a został tylko pan. Uwaga polskich kibiców będzie w całej mierze skierowana w pana kierunku.

- Nie ukrywam, że bardzo się cieszyłem na myśl, że wystąpią w innymi Polakami. Popatrzmy - byłem ostatnim polskim zawodnikiem, który pojawił się na rozpisce. Był Andrzej Wawrzyk, Artur Szpilka, a na samym końcu okazuje się, że tylko ja zostałem. Tak właśnie jest z tym boksem. Na przestrzeni lat nauczyłem się, że w pewnych sytuacjach lepiej czasem posiedzieć cicho, zanim jakiekolwiek słowa się wypowie.

Bardzo mnie ekscytowało to, żeby na jednej gali wystąpić ze Szpilką i Wawrzykiem. Byliśmy trenowani przez jednego gościa, trenera Fiodora Łapina. To nie zmienia sytuacji, cały czas ciężko trenuję. Pokażę w ringu takiego Izu, jakiego świat jeszcze nie widział!

Promotorzy Deontaya Wildera gorączkowo poszukują rywala dla mistrza. Ludzie związani z obozem Amerykanina kontaktowali się z panem w sprawie ewentualnej walki o pas?

- Nie było takiej propozycji. Myślę, że Wilder jest w innym miejscu, jest mistrzem świata. Nie "wbijam" się na walkę, bo akurat jest opcja, żeby zaboksować teraz o mistrzostwo świata. To jeszcze nie jest czas na Wildera.

Na początku zawodowej kariery boksował pan w Legionowie, Nysie, a teraz przed panem pojedynek w mekce boksu, Stanach Zjednoczonych, na dużej imprezie z cyklu Premier Boxing Champions. To jest dodatkowy zastrzyk motywacji?

- Jeżeli chodzi o przygotowania, to nic się specjalnie nie zmienia. Jeżeli chodzi o samą galę, to jest top topów. Stosunkowo niedawno występowałem na małych galach w Nowej Zelandii, a kolejnego dnia dostaję szansę występu na dużej gali, na której walkę toczy również mistrz świata. Rywalizuję z bardzo dobrym zawodnikiem, tak jak pan wspomniał, pretendentem do pasa. Jest to ogromne wyzwanie i przeskok. Jeśli go wykonam, to będzie spełnienie moich marzeń w tej chwili.

Czynnik ryzyka, który pojawia się w tej walce jest właśnie tym, co może dać mi największą nagrodę. Albo w lewo, albo w prawo. To jest to, co mnie ekscytuje. Wyzwanie. Kibice narzekali, że moja kariera nie jest prowadzona tak, jak powinna być. To wszystko przeszłość.

Rozmawiał: Piotr Jagiełło

Źródło artykułu: